We wszechświecie równoległym czyli nagrody, nagrody…

Nagród przyznawanych w NBA za sezon regularny jest bez liku. Wszystkie, mimo że same w sobie umiarkowanie ważne, odzwierciedlają trendy w najlepszej lidze świata oraz dają upust amerykańskiej obsesji związanej ze statystykami. Co prawda osiągi statystyczne to nie jedyne, co jest brane pod uwagę – reszta kryteriów jest zazwyczaj tak mroczna, jak lista zasad przyjmowania do Hall of Fame. Tym niemniej można pokusić się o odwzorowanie tego, kto zostałby laureatem każdej z nagród, gdyby tajemniczy eksperci NBA znali się na tym tak dobrze, jak ta lepsza część Krytyki Koszykarskiej.

MVP

Nie jestem oryginalny. W tym roku nikt nie będzie, jeżeli chodzi o wybór MVP, a jeżeli będzie, to znaczy że nie ma pojęcia za co przyznaje się tę nagrodę, albo myli ją z jakąś inną. Rose nie jest najlepszym koszykarzem na planecie, ale w tym sezonie najlepiej wpasowuje się w wymagane kryteria, wśród których najważniejsze to osiągi indywidualne, bilans drużyny, leadership czyli na ile wyniki drużyny zależą od postawy zawodnika oraz ewentualnie poza-boiskowe aktywności. Dlaczego właśnie rozgrywający Bulls dostanie tę nagrodę mieliście już okazję na łamach Krytyki przeczytać. Teraz odwrócimy kota ogonem tylko po to, by pokazać, że nikt inny na to wyróżnienie aż tak nie zasłużył.

Kontrkandydaci:

Dwight Howard – istne zwierze statystyczne! Połączenie Kevina Love, Zacha Randolpha, Shawna Bradleya, Roberta Burneiki i Jima Carrey’a. Jego dominacji na obu końcach boiska Magic zawdzięczają swój – dość jednak przeciętny – bilans, co pozostaje nie bez wpływu na jego szanse w konkursie.  I nawet gdyby słabe osiągi drużyny zrzucić to na karb pokerowej zagrywki transferowej Otisa Smitha, to i tak pozostaje jeden mankament: Superman (jak na Supermana przystało) nie umie rzucać wolnych, przez co jego rola jako go-to-guy’a w końcówkach jest co najmniej wątpliwa. Poza tym lideruje lidze w przewinieniach technicznych. Można byłoby na to przymknąć oko, gdyby nie powód tego rodzaju strat. Nie jest to Kevin Garnett, Stephen Jackson czy choćby Kendick Perkins, których faule techniczne działają per saldo na korzyść drużyny, bo dostają je albo za samo straszonko, albo za przejście od słów do czynów (co w sposób zrozumiały wpływa pozytywnie na morale drużyny, mobilizuje). Dwight łapie je głównie za frustrację.

To jest niesamowite, że LeBron w tym sezonie grając ciut krócej niż w Cavaliers rok temu, ma w sumie takie same statystyki! Ciężko jednak byłoby odebrać najlepszemu koszykarzowi na świecie tytuł najbardziej wartościowego tylko dlatego, że jest gównem. Trudno, znajdziemy inne powody. Heat mają zbyt słaby bilans i są drużyną Wade’a a nie Jamesa. Wystarczy?

Trener roku

Nie jestem oryginalny. W tym roku nikt nie będzie, jeżeli chodzi o wybór najlepszego coacha, a jeżeli będzie, to znaczy że nie ma pojęcia za co przyznaje się tę nagrodę, albo myli ją z jakąś inną. Thibodeau może być najlepszym trenerem w NBA. Może, bo najpierw pod jego dyktando Chicago uzupełniło skład, potem wydobył ze swoich zawodników to, co najlepsze (czyniąc nawet Ashtona Kutchera Kyle’a Korvera jako takim defensorem), robiąc z nich najlepszą drużynę na Wschodzie, która się kulom nie kłania! Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że Tom debiutuje w tym sezonie w roli głównego trenera, a nagrody zazwyczaj przyznawane są świeżym, wyróżniającym się coachom. Bo, że Popovich, Jackson, Karl i Collins potrafią prowadzić swoje drużyny, to wszyscy wiedzą.

Runner-up: Monty Williams/Nate McMillan

Most Improved Player

Russin Westlove. Nie potrafię sobie z tym inaczej poradzić. Love zdecydowanie poprawił statystyki indywidualne (wiadomo – głównie punkty, zbiórki i skuteczność za trzy) a gra przecież razem z Wielką Gwiazdą Draftu 2003, Człowiekiem Balejażem – Darko Milicić’em (który wygląda przy nim jak Muggsy Bouges przy Manute Bolu). I choć z jednej strony potrafi zebrać +10 zbiórek w ataku przeciwko każdej drużynie, to z drugiej strony sam gra w ekipie co najmniej… ekhm… przeciętnej. Nazywam to “efekt Blatche’a”, który opiera się na mirażu jakoby zawodnik był świetny, podczas gdy na to, jak go postrzegamy na wpływ słaba postawa całej drużyny. Cóż, niełatwo jest być prorokiem we własny kraju.

Wystarczy spojrzeć na Mike’a Beasley’a, któremu po opuszczeniu Miami, gdzie skład był playoffowy, zdarzało się solidnie katować. Kolejny odrzut z Heat – Dorell Wright – a zarazem mocna kandydatura do nagrody MIP, gra niemalże dwa razy dłużej w każdym meczu, niż statystycznie wypadało to w poprzednim sezonie, podczas gdy skuteczność zarówno rzutów z gry, trójek, jak i osobistych mu zmalała! Podobnie Love, choć talent ma bez precedensu, to postęp zawdzięcza między innymi po prostu wydłużeniu czasu spędzanego na parkiecie. Wiem, że wyróżnienie przypadnie w udziale Kevinowi, ale jak dla mnie zwycięzcą powinien być jego klubowy kolega z czasów uczelnianych. Russell Westbrook, bo oczywiście o nim mowa, znajduje się na boisku tyle samo czasu, co w sezonie ubiegłym a osiąga ponad 5,5 punktu na mecz więcej. Nie dość, że poprawił się pod względem każdego możliwego wskaźnika statystycznego, to dodatkowo jest zarazem głową, sercem i drugą strzelbą Thunder – drużyny o wysokich ambicjach, która może komuś sprawić niespodziankę –  gotowy by zastąpić Duranta kiedy tylko trzeba.

Krisa Humphriesa nie biorę pod uwagę, bo ma sztucznie stymulowane lidibo motywację.

Runner-up: Marcin Gortat

Najlepszy rezerwowy

Tutaj piłka jest krótka: jeżeli tylko liczba meczów, w których Lamar wychodził z ławki będzie wystarczająca, to on zgarnie trofeum – bez dwóch zdań and that’s all she wrote! Ta pazerna na pierścienie bestia to – najogólniej rzecz ujmując – All Star w roli rezerwowego. Niewiele klubów może pozwolić sobie na taki luksus. Jeżeli jednak okaże się, że Odom się nie łapie, to nagroda powinna pójść w ręce Glena Davisa. W tym przypadku z kolei niewiele ludzi na świecie może pozwalać sobie na jedzenie tylu słodyczy i junkfoodów i byciu zarazem wyróżniającym się sportowcem, nie będąc sumitą lub Tomaszem Majewskim (choć ten akurat woli piwko).

Runner-up: Marcin Gortat/Lou Williams

Najlepszy obrońca

Za zbióry (nie “zbiórki” lecz “zbióry”!), bloki oraz fakt, że nie tylko Earl Boykins zastanowi się dwukrotnie nim wejdzie w pomalowaną cześć parkietu Amway Center. Nie mam więcej pytań!

Runner-up: zdrowy Rajon Rondo/Javale McGee

Debiutant roku

“Is it even a question?…”. Gdyby ten chłopak dostawał centa za każde plakatowanie, mógłby na własny koszt odbudować zniszczenia w Japonii albo w ogóle wykupić całe zło, które jest na tym świecie… i jeszcze by mu zostało “na popcorn i jakieś wafelki”! To jest dopiero jego oszukany pierwszy rok – wyobraźcie sobie co będzie, kiedy ten “dzieciak” nauczy się grać!

Runner-up: DeMarcus Cousins

bjb

Najlepsi z najlepszych, czyli nagrody nagrody…

Problem z nagrodami za sezon zasadniczy polega na tym, że w kilku kategoriach (MVP, COY, GMY), można być pewnym swych typów dopiero, gdy rozgrywki się skończą i wiadomo już jakie miejsca zajęły drużyny poszczególnych kandydatów. W tym roku sytuacja jest nieco inna, gdyż najważniejsze rozstrzygnięcia już właściwie zapadły. Wczorajszy mecz Celtics-Bulls przesądził już raczej o pierwszym miejscu na wschodzie dla Chicago, po drugiej stornie USandA San Antonio już kilka dni temu zapewnili sobie przewagę parkietu we wszystkich seriach na zachodzie. Tyle tytułem wstępu, przechodzimy już do nagród!

MVP

Można by w tym miejscu przytoczyć milion statystyk, które dowiodłyby, że nie było zamachu że rozgrywający Chicago Bulls zasłużył na statuetkę Maurice’a Podoloffa. Wiadomo jednak nie od dziś, ze każdy dowód można obśmiać, a statystyka jest największym z kłamstw. Zamiast tego warto przypomnieć sobie co o Derricku i jego drużynie mówiono przed sezonem. A mówiono, że Rose nie ma rzutu, nie gra w obronie, jak na rozgrywającego ma za mało asyst, a Chicago będzie niezłe, ale na bycie prawdziwym contenderem musi poczekać (nie wiadomo w sumie dlaczego, ale musi). Minęło pięć miesięcy i co? Chicago przystąpią do playoffów z pierwszego miejsca na wschodzie po tym, jak w decydującym meczu zniszczyli faworyzowany Boston, Rose poprawił swoją grę w obronie (wciąż nie jest Rajonem Rondo, ale bliżej mu tu do niego niż do Nasha), zwiększył o 25 proc. (ok, trochę statystyk musi być) średnią asyst, udoskonalił swój rzut za trzy i poprawił skuteczność w rzutach wolnych, a przede wszystkim stał się liderem pełną gębą, prawdziwym katem w ostatnich minutach wyrównanych spotkań. Udowodnił też, że w przeciwieństwie do niektórych, nie rzuca słów na wiatr. Przed sezonem zapowiedział, że chce być MVP i nie tylko udźwignął presję, ale zrobił to w stylu, którego nie powstydziłby się pewien posiadający największą na świecie kolekcję dziwnych garniturów dżentelmen.

Runner-up: Dwight Howard

Trener roku

Za postępem Chicago stoi postęp Derricka Rose’a, a za postępem Derricka Rose’a stoi Tom Thibodeau. Ten prostacki i efekciarski wywód wystarcza za całe wytłumaczenie, warto jednak przytoczyć także słowa Jerry’ego Krause’a, które GM Bulls wypowiedział w 1989 przy okazji zatrudnienia Phila Jacksona w miejsce dotychczasowego trenera Chicago, Douga Collinsa. Krause powiedział wtedy, że Collins przeprowadził drużynę od punktu A do punktu B, jednak by doprowadzić ją do punktu C, potrzebny jest ktoś nowy. 22 lata później to Thibodeau jest tym nowym, który z drużyny, która z bilansem 41-41 zajęła ósme miejsce na wschodzie, zrobił zespół, który nie tylko będzie miał najlepszy bilans w konferencji, ale wydaje się być głównym faworytem do występu w finałach. Nie daje mu to jeszcze prawa do bycia nowym Philem Jacksonem, ale do tytułu Trenera roku jak najbardziej.

Runner-up: Lionel Hollins/George Karl

MIP

Kevin Love na tę nagrodę zasłużył już rok temu, kiedy z Reggiego Evansa przeistoczył się w Zacha Randolpha, tym bardziej więc musi dostać ją teraz, kiedy z Randolpha zmienił się w Mosesa Malone’a. Osiągnięcia Love zna raczej każdy z czterech czytelników tego bloga, warto więc uprzedzić ich ruch i odpowiedzieć czemu to nie Marcin Gortat powinien dostać tę nagrodę. Otóż owszem, Polak poprawił swoje statystyki w większym stopniu niż Love (Gortat o 5,2 zbiórki i 9,1 więcej punktu niż w poprzednim sezonie, Love 4,2 zbiórki, 6,2 punktu), ale jego czas gry po przenosinach do Phoenix zwiększył się ponad dwukrotnie w porównaniu z poprzednim sezonem (29,6 w porównaniu do 13,4 rok temu). Love zaś gra tylko o 7,2 minuty dłużej niż w poprzednio. Oznacza to ni mniej ni więcej, że mimo iż poprawa gry Gortata jest oczywista i ogromna, wynika ona w jakiejś części z tego, że Polak ma po prostu więcej okazji by pokazać co potrafi. Tymczasem gracz Minnesoty gra po prostu jeszcze lepiej i skuteczniej niż w poprzednim (i tak bardzo dobrym) sezonie. Nie zmienia to jednak faktu, że na drugie miejsce w  tej kategorii Polak zasłużył jak Kris Humphries jak nikt, dlatego

Runner-up: Marcin Gortat

Najlepszy rezerwowy

Może i ta marynarka jest wieśniacka, ale najwyraźniej taka właśnie miała być. Podobnie z Lamarem-może i narobił sobie megastatystyk grając dużo w pierwszej piątce, ale musiało tak być, skoro Andrew Bynum znów stracił ćwierć sezonu z powodu kontuzji. Trudno za to winić Odoma, który niezależnie od tego czy był starterem, czy rezerwowym, zawsze utrudniał przeciwnikom życie, gdyż jest mutantem jest najbardziej wszechstronnym podkoszowym zawodnikiem w lidze. A wchodząc z ławki jest też jej najlepszym rezerwowym, so there!

Runner-up: Marcin Gortat

Najlepszy obrońca

Zapewne Dwight Howard nie jest na tyle dobrym obrońcą, by zdobyć to trofeum trzeci rok z rzędu, ale po pierwsze primo, nikt tak jak on nie straszy przeciwników w bronionej trumnie, po drugie primo, gdyby nie jego gra w defensywie, Magic ze swoimi obwodowymi, którzy albo nie chcą (jak Arenas i Turkoglu), albo nie umieją (jak Arenas i Jameer Nelson) bronić, byliby nie na czwartym, ale na trzydziestym czwartym miejscu w lidze (i tak, wiem, że nie ma tylu drużyn, ale brzmi złowieszczo), po trzecie primo ultimo, nie ma nikogo lepszego.

Runner-up: Andre Iguodala

Debiutant roku

Runner-up: Landry Fields

TPB.

Daily KATOWNIK-O-METER: 2/04/2011

Katownik Nocy

Derrick Rose, ocena 4/5

To zaczyna być nudne z jednej i oczywiste z drugiej strony. Mowa oczywiście o Rose’ie jako MVP tegorocznych rozgrywek. W połowie sezonu popełniłem tekst, w którym rozważałem kto, poza nową ikoną Chicago może zostać uhonorowany tytułem najbardziej wartościowego zawodnika. W podsumowaniu napisałem: “Wiem, że będę tego żałował do końca życia – there you have it: po pierwszej połowie sezonu LeBron James zasługuje na tytuł MVP”. Nie żałuję, co więcej – cieszę się, że druga część sezonu rozwiała moje wątpliwości. Konkretnie rozwiał je Derrick takimi występami jak ten przeciwko Raptors, gdzie rzucił 36 punktów (11/20), miał 10 asyst, 3 zbiórki, 3 bloki i przechwyt. Statystyki psują trochę 4 straty, ale ważne że doprowadził swoją drużynę do zwycięstwa. Toronto niby nie takie mocne, szczególnie bez Calderona i Bargnaniego, ale sztuka ta nie udała się dziś Howardowi – innemu kandydatowi do tytułu.

Anty-Katownik Nocy

Andre Igoudala, ocena -3,5/-5

Andre gra niesamowicie nierówno w tym sezonie. Potrafi w jednym meczu zaliczyć triple-double, a w następnym triple-żenadę równą tej ze zdjęcia (składającej się z udawanego krawata Burberry, spodni podciągniętych nad pępek i fototapety imitującej bibliotekę). W ostatnim, przegranym meczu ze słabymi (choć odradzającymi się) Bucks chybił 6 z 8 rzutów z gry, zebrał, asystował i stracił piłkę 4 razy grając ponad 40 minut. Można byłoby taki występ zrozumieć i usprawiedliwić, gdyby grał przeciwko na przykład LeBronowi i musiał skupiać się bardziej na obronie niż ataku i raczej w defensywie właśnie tracić siły. W tym spotkaniu taki scenariusz nie miał miejsca. Na szczęście dopóki Turner się nie opierzy Igoudala może być w miarę spokojny o pozycję w klubie, choć na jego miejscu szukałbym sobie miejsca jako zmiennik w drużynie walczącej o wyższe cele (Mavericks? Orlando?).

bjb

Daily KATOWNIK-O-METER: 1/04/2011

Katownik nocy

Andray Blatche, ocena 4,5/5

Może się wydawać, że to nieco spóźniony żart primaaprilisowy, ale rewelacyjny występ centra Wizards jest raczej kolejnym ( po trzęsieniu ziemi i tsunami w Japonii, rozstaniu Dody i Nergala, oraz odejściu Adama Bielana z PJN-u) znakiem nadciągającej Apokalipsy. Andray Blatche, który do tej pory znany był głównie z żenującej i nieskutecznej próby uzyskania triple-double, w meczu z Cleveland (co wiele tłumaczy), zmienił się w Kevina Love (który wczoraj zmienił się z kolei w Brooka Lopeza). 36 punktów i 19 zbiórek przy nie najgorszej skuteczności (15/32 z gry, 6/9 z osobistych), to statystyki ponad dwukrotnie lepsze niż średnie waszyngtońskiego wielkoluda z całego sezonu. Nie zmienia to jednak faktu, że Blatche jest przepłacony i gruby, więc żeby wszystko się zgadzało, a na świat powrócił spokój i harmonia, w następnym meczu nasz bohater rzuci 8 punktów i zbierze 4 piłki.

Anty-katownik nocy

George Hill, ocena -3,5/5

Anty-katownicy dzielą się na dwie grupy: tych, którzy trafili dwa rzuty na sto, a do tego mieli 72 straty, i tych, których błędy i głupota w końcówce spowodowały porażkę ich drużyny. Rezerwowy Spurs zanotował przeciwko Houston występ, który zaliczyć można do obydwu tych kategorii. W ciągu 31 spędzonych na boisku minut oddał tylko trzy rzuty, z których trafił zaledwie jeden, miał po dwie straty i faule, i po jednej asyście i zbiórce. Ten bezbarwny i bezproduktywny występ przeszedłby jednak pewnie bez echa, gdyby San Antonio wygrało. Niestety dla Spurs, Hill w jednej z ostatnich akcji regulaminowego czasu gry stracił w bezmyślny sposób piłkę, a w dogrywce, kiedy Rockets prowadzili, a czasu zostawało coraz mniej, nie sfaulował Kevina Martina, mimo usilnych “próśb” trenera Popovicha, który wszedł na boisko i krzyczał jak oszalały. Przy takim rozgrywaniu końcówek Spurs nieprędko przerwą najdłuższą w historii występów Tima Duncana serię porażek, która obecnie wynosi już 6.

TPB.

Daily KATOWNIK-O-METER: 31/03/2011

Katownik nocy

Rajon Rondo, ocena 4/5

Po kilku(nastu) kiepskich meczach, w których lider Celtics przekonywał siebie i innych, że chcieć to jeszcze nie móc, we wczorajszym spotkaniu z San Antonio Rondo przypomniał, że jeszcze niedawno w grudniu był jednym z kandydatów do tytułu MVP. Rozochocony swoimi rewelacyjnymi występami na początku sezonu, pokusił się nawet wtedy o równie odważne, co bezmyślne stwierdzenie, że byłby w stanie notować 20 asyst na mecz. Teraz nie jest już nawet liderem tej klasyfikacji, ale jeśli utrzyma poziom z wczoraj, nikt nie będzie mu tego wypominał. Grając przeciwko Tony’emu Parkerowi (który, co też warto zauważyć, również zagrał świetnie), Rondo trafił 11 z 20 rzutów (w tym kilka z dalszej odległości, co zdarza mu się nader rzadko), co dało 22 punkty, rozdał też 14 asyst i miał 5 zbiórek. Obecny w studiu TNT Chris Webber nie wykorzystał okazji, by przypomnieć swój najsłynniejszy komentarz, robimy więc to za niego.

Anty-katownik nocy

Jason Terry, ocena -3,5/5

“You can pay for school, but you can’t buy class” – te słowa wybitnego filozofa Jay’a Z pasują jak ulał do tego, co w meczu Lakers-Mavs zrobił Jason Terry. Niezadowolony ze swej postawy (i słusznie – 2/9 z gry, 2 straty, 3 asysty i bilans -11, gdy był na boisku) absolwent uczelni Arizona w prymitywny sposób odreagował swe niepowodzenia na niewinnym, choć grającym jeszcze gorzej niż on Stevie Blake’u. W ten sposób Terry pokazał, że przesłanie ministra Radka Sikorskiego dotyczyć może nie tylko prezydentów, ale także koszykarzy – oni też mogą być niscy, ale nie powinni być mali. Jednak bezmyślna szarża Terry’ego nie zmienia faktu, że Dallas kolejny raz dało się stłamsić fizycznie i ewentualne (bo najpierw Mavs muszą przejść Portland) starcie z Lakers w drugiej rundzie playoffów może być dla nich równie bolesne, co wczorajsza kontuzja Nenada Krstića.

TPB.

Daily KATOWNIK-O-METER: 29/03/2011

Katownik Nocy

Kevin Durant, ocena 4/5

Umarł król, niech żyje król! Dokładnie tej samej nocy, kiedy samozwańczy monarcha po raz wtóry w swej haniebnej historii wrócił na stare włości, okazało się, że król jest nagi, a nowe szaty cesarza przyodział młody książę. Gdyby wczorajsza historia została zekranizowana, musiałaby chyba nosić tytuł “Książę i żebrak”, bo innych słów by opisać panów Duranta i Jamesa nie mam. Przepraszam, że marnuję litery na LeBrona tutaj, podczas gdy powinienem opisywać występ Kevina, ale obiecuję, że nie zajmie to zbyt wiele miejsca i zaraz wrócę do meritum. Pamiętacie kiedy po The Decision James pytał “Should I accept my role as a villain?”? Po grudniowym starciu starej i nowej drużyny LeBrona Reggie Miller odpowiedział na to pytanie twierdząco, bowiem najwyraźniej tym, co czyni Wybrańca wybrańcem jest zdolność przekuwania złych emocji skierowanych w jego stronę (zapomniał dodać, że prowokowanych jest żałosnym zachowaniem) na wybitne występy czysto koszykarskie. Ja pokusiłbym się o stwierdzenie, że po tym co pokazał wczoraj (ucieczka przed odpowiedzialnością zarówno przed meczem jak i w trakcie) my powinniśmy zaakceptować jego rolę, jako gówno i zapomnieć o ideałach kalokagatii. Całe szczęście, że nagroda MVP trafia nie do zawodnika najlepszego, ale najbardziej wartościowego. Wczorajsze triple-double LeBitch było bardziej beznadziejne niż to, które w zeszłym tygodniu zaliczył Javale McGee – 12 asyst zawdzięcza nie dobremu przeglądowi pola, lecz niechętnemu oddawaniu rzutów i rzucaniu odpowiedzialności na innych. A Durant poza tym, że zaczyna pokazywać niezłe umiejętności obronne, miał 39 punktów (13/23 z gry, w tym 3/5 za trzy), 6 zbiórek, 5 asyst, przechwyt, blok i 2 straty w wygranym po dogrywce spotkaniu z Warriors.

Anty-Katownik Nocy

Chris Bosh, ocena -4,5/-5

Nie tylko Jamesa powinniśmy winić za wczorajszą porażkę. Całe, dosłownie całe Cleveland (włączając w to kibiców) stanęło na wysokości zadania. W przeciwieństwie do Heat. Wszyscy wiemy jak słabi są Kawalerzyści w tym sezonie i jakie runy potrafią serwować panowie z South Beach. Jednak wczoraj, gdy zobaczyłem 2 bloki w jednej akcji na Chrisie Boshu poczułem, że nie tylko Cavaliers CHCĄ ten mecz wygrać, ale również Heat niekoniecznie chce się z nimi męczyć. LeBron pokazał, że żaden z niego lider, a Bosh że nie zasługuje na bycie częścią Trójki (czy nazwiemy ją wielką czy jakąkolwiek inną). Może i ciężko jest okazjonalnie grać centra, kiedy jest się skrzydłowym, ale zdobyć tylko JEDNĄ zbiórkę W OBRONIE przeciwko NAJGORSZEJ drużynie w lidze?! Kończę, bo mi ciśnienie skacze – Chris zakończył to spotkanie z 10 punktami (5/14 z gry), 4 zbiórkami i 4 asystami, stratą i blokiem. Dodatkowo sam został zablokowany 4 (!) razy. Karma faktycznie is a bitch i warto było czekać żeby nam o tym przypomniała!

bjb

 

PS. Pamiętacie “Chłopców z placu broni”? Tam największą hańbą, jakiej doświadczył Nemeczek było zapisanie jego imienia mała literą. Nie mówię, żeby od razu LeBrona karać, bo bardziej mnie obchodzi ortograficzna poprawność niż jego losy, ale może warto w jakiś sposób zaznaczyć, że nie godzimy się na pewne typy zachowań?

Daily KATOWNIK-O-METER: 28/03/2011

Katownik Nocy

Carmelo Anthony, ocena 4/5

Niech nie zmyli was podobieństwo do misia Paddingtona – ‘Melo w końcu pokazał, że mimo iż jego żona nazywa się Lala, on sam nie jest postacią z kreskówki! W starciu dwóch drużyn, które gównem są choć być nie powinny Anthony wiódł prym. Choć nigdy nie był defensywnym hustlerem, wczoraj dał Knickerbockersom przykład (jak Bonaparte) jak zwyciężać mają. Walczył o każdą piłkę, utrudniał życie Dwightowi, kopał się z koniem Richardsonem a do tego jeszcze bezlitośnie punktował. Wygrany mecz na szczycie dna zakończył z 39 punktami i 10 zbiórkami. It’s MSG, baby!

Anty-Katownik Nocy

Gilbert Arenas, ocena -1/-5

W tym samym spotkaniu nasze (a przynajmniej moje) oczy zwrócone były również na innego zawodnika. Jak ładnie zauważył Tas Melas we wczorajszym odcinku The Basketball Jones, ten mecz powinien być dla Arenasa difference-makerem. Nie tylko dlatego, że Jameer wypadł ze składu (a Duhon poza tym, że już w Nowym Jorku pokazał, że się nie nadaje, to dodatkowo zbił sobie palec, biedactwo) ale również w związku z tym, że już nie raz udowadniał nam, że jest zawodnikiem, który szósty bieg wrzuca dopiero w pełnym świetle reflektorów. Pojawienie się Agenta Zero w pierwszej piątce w nie byle jakim meczu było dla niego szansą na – choć jednorazowe – zamknięcie ust haterom i złagodzenie przykrości płynącej z oglądania jego gry wszystkim innym. Pan Melas był na tyle pewien swego, że założył się z panem Skeetsem o $30, że Gil rzuci w tym spotkaniu co najmniej 30 punktów. Cóż, zamiast 30 zdobył ledwie 9 (co w jego przypadku i tak jest niezłym wynikiem), ale trafił tylko 2 z 11 rzutów z gry (w tym 1 trójkę na 7). Dołożył do tego całkiem imponujące 10 zbiórek, 5 asyst i 3 przechwyty, które uzupełnił o 5 strat i 3 faule (z czego 2 w pierwszej kwarcie). Jednym słowem idealny mecz jak na kogoś, kto z jednej strony nie zapomniał, że kiedyś umiał grać, ale z drugiej niestety nie przypomniał sobie jeszcze jak to się robiło.

bjb

Daily KATOWNIK-O-METER: 27/03/2011

Katownik Nocy

Monta Ellis, ocena 3,5/5

Kiedy Wizzards jadą grać na wyjeździe można w ciemno stawiać każde pieniądze, że wrócą na tarczy. Tak pewnie pomyślał sobie Monta i uznał, że skoro mecz rozstrzygnął się jeszcze przed rozpoczęciem (w końcu sam Flip Saunders uważa, że jego drużyna jest po prostu słaba) to może on przynajmniej znowu rzuci milion punktów. Jak pomyślał – tak zrobił. Co prawda zamiast miliona zdobył ich tylko 37, ale gorycz brakujących 999 963 oczek jest do przełknięcia, kiedy weźmiemy pod uwagę, że kosze zdobywał np. tak lub tak, oraz że trafił 14 z 24 rzutów (w tym 4 trójki z 6). Dodajmy do tego 13(!) asyst i 7 zbiórek (z czego 3 w ataku) i mamy powód dla którego dziś w tej rubryce nie pojawił się odrodzony Gerald Wallace.

Anty-Katownik Nocy

Trevor Ariza, ocena -3/-5

Trevorze, co Ty żeś zrobił? Nawet jeśli już nie pamiętasz czasów, kiedy grałeś w Lakers i nie chcesz im pokazać, to przynajmniej brak Davida Westa powinien Ci zmotywować do jako-takiej gry! Czy może i Ty miałeś w głowie inne rzeczy niż koszykówka tej nocy? Weź lepiej przykład ze swojego trenera i zabierz się do roboty, bo ta Twoja pierwsza runda playoffów może okazać się smutnym blow-outem. OK, było 5 zbiórek, było 5 asyst – ale było też 5 fauli, które nie pozwoliły Ci dłużej grać. Były 4 punkty? Były, ale było też 5 niecelnych rzutów i 2 straty. Popatrz lepiej jak radzą sobie koledzy z uczelni i bo wypadasz przy nich blado jak Brian Cardinal w Phoenix!

 

bjb

Daily KATOWNIK-O-METER: 26/03/2011

Katownik Nocy

Derrick Rose, ocena 4/5

No, he didn’t! Może i Bucks nie są teraz w najlepszej formie, ale właśnie wtedy, kiedy zaczęli wygrywać pojawił się przyszły MVP sezonu regularnego i zgasił ich totalnie. D-Rose grając przez 40 minut rzucił 30 punktów (trafiając ponad połowę rzutów z gry i nie trafiając ani jednej z trzech trójek), zebrał 3 piłki i rozdał aż 17 asyst, ustanawiając tym samym rekord kariery! Wiem, że NBA cierpi na nadmiar klasowych rozgrywających ale – choć nigdy nie byłem fanem talentu młodego byka – Derrick razem z Russellem Westbrookiem będą stanowić o sile ligi i wyznaczać w niej standardy katownictwa. Umarł Deron Williams (i Chris Paul też trochę), niech żyje Derrick Rose, który już dzieckiem w kolebce łeb urwał Hydrze (Heat), młody zdusił centaury (Lakers, Celtics, San Antonio) i do nieba pójdzie po laury (mistrzostwo NBA czy tylko tytuł MVP?)!

Anty-Katownik Nocy

Brook Lopez, ocena -4/-5

Przyznam się, że udało mu się mnie zmylić. Od czasu londyńskich rozgrywek wyglądało na to, że lepszy bliźniak postanowił w końcu nie robić sobie żartów z Avery’ego Johnsona i zaczął zbierać. Zdarzało mu się oscylować w okolicach dychy, ale ostatnimi czasy chyba zbytnio przyzwyczaił się do tego, że w czyszczeniu desek wyręcza go (napędzany naturalnym lidibo) Kris Humphries. W spotkaniu przeciwko odrodzonym Jastrzębiom z Atlanty Brook nie latał zbyt wysoko. Jeżeliby chcieć kontynuować ornitologiczne nawiązania, to jedyną postacią, do której można byłoby go porównać byłby wróbelek Elemelek… Do tego, że Lopez skacze po zbiórki jak pingwin już nas zdążył przyzwyczaić, ale że zamiast rzucać punkty chowa głowę w piasek? Tego jeszcze nie było. Tak czy inaczej Brook skończył przegrane spotkanie z Hawks z dorobkiem 6 punktów, 0 zbiórek (po raz kolejny!), 2 asyst i strat. Wygląda na to, że jeden Birdman w lidze nam wystarczy…

bjb

Daily KATOWNIK-O-METER: 25/03/2011

Katownik Nocy

Dwyane Wade, ocena 4,5/5

W piątkową noc Wade był zdecydowanie najlepszy i z tak rozpędzonym liderem Heat mogą poważniej myśleć o mistrzostwie. Patrząc na statystyki widać, że nieco pomogli panowie James (32/10) i Bosh (20/10) ale oglądając spotkanie widać było (a raczej nie było – bo taki jest szybki) tylko The Flasha! Miami wygrało z Philapelphią, z którą prawdopodobnie spotkają się w pierwszej rundzie playoff. Doug Collins będzie musiał mocno zastanowić się nad taktyką na tę serię biorąc pod uwagę jak wyśrubowany poziom zaprezentował Dwyane. Zdobył bowiem najwięcej punktów w meczu – 39 (przy skuteczności niecałych 60%), zebrał najwięcej piłek – 11 (w tym 4 z atakowanej tablicy), asystował najczęściej, bo aż 8 razy (tym samym był niesamowicie blisko bardzo imponującego triple-double). To jednak nie wszystko: poza tym miał najwięcej przechwytów w meczu (3) i zaliczył największą ilość bloków (5!). Punktował bezlitośnie pod koniec meczu, kiedy wynik był na styku. Niech ktoś teraz powie, że to nie jego drużyna!

Any-Katownik Meczu

Tracy McGrady, ocena -2/-5

Na wyżej zamieszczonym zdjęciu widać idealnie, co robi pan McGrady. Niby ubrany jest jak koszykarz i niby gotowy jest do gry, jednak czegoś brakuje. Tym czymś – poza oczywiście chęcią do pracy, bo talentu mu raczej nigdy nie brakowało – jest  życie. Wygląda to tak, jakby Tracy podpisał pakt z diabłem, na mocy którego miał dostać supertalent, na który nie będzie musiał wcale pracować (przy okazji poprosił o trochę dla kuzyna). Najwyraźniej wszystkie playoffowe przegrane były tylko uwerturą do piekła, jakiego i my i sam T-Mac musimy doświadczać co wieczór patrząc na jego występy w Detroit. Bo czyż nie kraje się serce, kiedy widzimy że gracz, który potrafił rzucić 13 punktów w pół minuty, zdobywa zaledwie 2 (1 celny na 5) grając ponad 20 minut jako zawodnik pierwszej piątki? I do tego zalicza raptem jedną zbiórkę i 2 straty! Apeluję do generalnych managerów Pistons i Suns: “Free the cousins!”. Panów McGrady’ego i Cartera wolimy oglądać w garniturach na trybunach niż na boisku, a jeśli za nimi zatęsknimy, mamy zawsze youtube’a i ich nieśmiertelne highlightsy!

 

bjb