DABL BLASTA Gortat Watch: 15/02 – 27/02/2011
Czyli cotygodniowy przegląd występów naszego jedynego Marcina w NBA. Jedyna taka pariotyczna kolumna na świecie, w internecie i w ogóle… Tylko dla Prawdziwych Polaków Katolików!
W przypadku każdego tekstu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy. Zrobię to zatem ja, odpowiednim akcentem muzycznym.
Zacząłem Robertem Burneiką nie tylko dlatego, że jest superfajny, ani też dlatego, że relacjonować będę występy Gortata z dwóch (dabl) ostatnich tygodni zamiast jednego, ale przede wszystkim w związku z etyką pracy, którą obaj panowie dzielą i do której wrócę w podsumowaniu.
Zaczynamy z kopyta od meczu, o którym pewnie niewielu z was jeszcze pamięta. 15. lutego Phoenix grało z pozbawionym Jerry’ego Sloana (i Devina Harrisa) zespołem z Utah. Statystycznie Gortat zagrał nieźle notując 11 punktów i 7 zbiórek, jednak – jak wiemy – Marcin wykonuje na parkiecie mnóstwo rzeczy, których nie da się przedstawić za pomocą wymiernych wskaźników matematycznych, przez co zdarza się nam ich nie zauważać. Nie potrzeba jednak ani sokolego oka (ani sępa miłości, ani nawet stepowego skowroneczka [wtf?! – przyp. red]) by zobaczyć czego dokonał Polak w tym meczu. Końcówka była napięta, nasz jedyny Marcin w NBA pokazał jednak cojones! Nie tak brzydko jak zrobił to Eddie “co-ja-jeszcze-robię-w-NBA” House, lecz w charakterystyczny dla siebie sposób, a mianowicie wybraniając ostatnią akcję, który zaważyła na losach spotkania. Obyło się co prawda bez spektakularnych bloków ani innych fajerwerków, ale jakoś nie widzę Lopeza ani Frye’a dokonujących podobnego wyczynu.
Dwa dni później Suns zmierzyli się z Mavericks. W tym przypadku chyba tylko Tim Donaghy mógłby postawić jakiekolwiek pieniądze na drużynę z Arizony. I, niestety, musiałby pewnie świadczyć w więzieniu konkretne usługi bo spłukałby się totalnie po tak nierozsądnym zakładzie. Gortat grał króciutko, bo jedynie niespełna 17 minut. W tak krótkim czasie udało mu się jednak zdobyć 9 punktów i 6 zbiórek. Wiadomo, że każdy Prawdziwy Polak Katolik nie wierzy w matematykę, ale gdyby tak Marcin zagrał dwa razy dłużej, to – zgodnie z moimi pobieżnymi humanistycznymi obliczeniami – raczej miałby double-double i to całkiem solidne. Tym bardziej, że Tyson Chandla’ jak zwykle przesadnie nie katował. Phoenix ten mecz przegrało, a Gortat mógł sobie odpocząć.
Szkoda trochę tego ostatniego spotkania, bo zdecydowanie zaburzyło wyniki mojej excelowej tabelki z marcinowymi statystykami. Śmiem twierdzić, że wystarczyłoby około 5 minut więcej by skompletować podwójne zdobycze punktowe i zbiórkowe. Niemniej podsumowanie spotkań z tygodnia zakończonego All-Star Weekendem wygląda następująco: 10 punktów (przy ponad 50% skuteczności), 6,5 zbiórki, 2 asysty i pół bloku na mecz w niewiele ponad 25 minut gry. Fajerwerków nie ma, ale byłyby z pewnością, gdyby tylko mógł pograć ciut dłużej. I choć jest to póki co najgorszy tydzień Polskiego Młota w Arizonie, to wciąż całkiem solidny.
Ostatni tydzień to już zdecydowanie pasmo sukcesów, zarówno dla Gortata, jak i jego Suns (jedno wynika z drugiego). Zaczęło się od meczu przeciwko Hawks. Al Horford oczywiście zrobił swoje – w końcu to All-Star, ale Marcin nie był dużo gorszy. I znowu, ciekaw jestem czy gdyby dostał tyle samo playing-time co center z Atlanty, to czy nie miałby takich samych lub lepszych osiągów? Grajac 7 minut krócej niż Al rzucił 13 punktów (4 mniej), zebrał 12 piłek (3 więcej) i 4 razy asystował (tylko raz mniej niż Horford). Co pan na to, panie Gentry? Żeby było jasne – nie upieram się przy tym, żeby Marcin wychodził w pierwszej piątce, jako że jest to kwestia tylko i wyłącznie prestiżowa. Moja propozycja zakłada wpuszczenie Lopeza na pierwsze 5 minut i potem ewentualnie na końcówki kwart, by dać Polakowi złapać oddech. No, panie Alvinie? Nie słyszę… Aha, takie jest pana stanowisko, rozumiem…
Na szczęście w kolejnych spotkaniach zeszłego tygodnia Gortat grał troszkę dłużej. Przeciwko Raptors potrzebował 34 minut żeby wypracować double-double na poziomie 17 punktów i 11 zbiórek, by tym samym poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa nad zespołem, który podobnie jak Suns nie broni, ale w odróżnieniu od Phoenix nie ma prawdziwego centra. Warto odnotować również, ze tego wieczora Marcin rzucał ze skutecznością niemalże 80%!
W ostatnim, niedzielnym meczu z Pacers wartości podstawowych wskaźników statystycznych Gortata były takie same jak w poprzednim spotkaniu, z dokładnością do tego, że w związku z dogrywką spędził na parkiecie w sumie 38 minut. Mecz był wyjątkowy nie tylko dlatego, że zacięty (z trójką Frye’a zarówno pod koniec regulaminowego czasu gry [po zasłonie do-piłki od Polaka]), jak i pod koniec dogrywki), ale również dlatego, że w Indianie zdążył zadomowić się z niezłymi rezultatami Frank Vogel, natomiast w Phoenix nie miał jeszcze możliwości zrobić tego samego nowy nabytek – Aaron “Muszka” Brooks, z racji tego, że był to jego pierwszy mecz w barwach ekipy z Arizony. Podsumowując zeszły tydzień w wykonaniu Marcina, trzeba przyznać, że zaczyna powoli katować: prawie 16 punktów (przy ponad 60% skuteczności), ponad 11 zbiórek, asysta i 2/3 bloku na 35 minut meczu świadczy nie tylko o double-double w każdym meczu, ale również o tym, że niebezpiecznie zaczyna nas przyzwyczajać do ponadprzeciętnych występów na co dzień. Miejmy nadzieję, że nie zacznie nas od tego odzwyczajać.
Średnia z obu tygodni to 13 punktów i 9 zbiórek w pół godziny. Co o tym sądzić? Cóż, powtórzyłbym się pisząc, że gdyby tylko dać Marcinowi pół godziny, to zagwarantowane mamy double-double. Tym razem, zainspirowany spostrzeżeniem pana Krzysztofa aka Bena aka Filipa aka Jaja wygłoszonym w związku z transferowym wariactwem, skupię się na porównaniu Polaka do innych centrów ligi. No bo tak – z Lopezem porównania nie ma. Szczerze, oglądając wczorajszy mecz z Bostonem dosłownie strzelała mnie k*****a, gdy na niego patrzyłem. Jak wytłumaczyć rozbieżność w grze obu panów? Różnica tkwi w Robercie Burneice. Robinowi najwyraźniej brakuje takiego etosu pracy. Jak inaczej by to wytłumaczyć? Przecież jego bliźniak gra w London New Jersey Nets z duużo lepszymi wynikami, zatem potencjał powinni mieć podobny. Ten gorszy Lopez potrafi od czasu do czasu zablokować czy wsadzić piłkę do kosza, ale c’mon – to jest NBA! Jeżeli nawet tego nie możesz zrobić, to wracaj do Bobrów Bytom, czy skąd przyszedłeś! Patrząc na niedociągnięte rzuty Robina, totalny brak zorganizowania w obronie i chociażby fakt, że z niezrozumiałego dla mnie powodu nie gra pick-and-rolli z Nashem, przypominam sobie, że to, że mamy możliwość oglądania Polaka w – bądź co bądź – najlepszej lidze świata wynika w 90% w ogromnego nakładu pracy jaki wkłada w trening. Widać to nie tylko w obronie, która jest znakiem firmowym Gortata, ale od niedawna również w ataku. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy widziałem Marcina na żywo – był to towarzyski dwumecz Polski z Bułgarią, rozegrany w lipcu 2008 roku w warszawskim Torwarze. To jak podekscytowany byłem by zobaczyć zawodnika z NBA i to do tego Polaka, rozminęło się niestety z tym, co Marcin zaprezentował. Jasne, swoje punkty zdobył, ale był totalnym drewnem. Podobne wrażenie miałem oglądając jego wczesne występy w Magic. Mało tego, za przechwałki uważałem jego wypowiedzi na temat poprawy rzuty z półdystansu i chęci gry na czwórce. Teraz mam możliwość oficjalnie odszczekać myśli, którymi zgrzeszyłem przeciwko Polakowi Katolikowi! W Phoenix Gortat na naszych oczach z Pinokia stał się prawdziwym chłopcem!
Wracając jednak do myśli Bena, który zauważył, że Gortat wcale nie jest gorszy od Perkinsa (ani statystycznie, ani jeżeli chodzi o jego wkład w zespół – szczególnie defensywnie), podczas gdy podnieta tym drugim w związku z transferem sięga zenitu. To tylko myśl, którą luźno rzucam (tym samym zachęcając do komentarzy zarówno tutaj jak i na naszym fejsbuczkowym profilu). Pomyślcie o tym podczas oglądania następnych spotkań z udziałem Polaka. It is happening, he is for real!
I pamiętajcie – “nie ma opierdalania się!”.
bjb