Daily KATOWNIK-O-METER: 10/01/2012
Katownik nocy
Kobe Bryant, ocena 4,5/5
W meczu z Phoenix odpowiedź na pytanie z obrazka brzmiała “nie”. Kobe zagrał jak za dawnych lat, miał tylko trzy asysty, rzucał przez ręce obrońców i wchodził na siłę pod kosz, nawet gdy stało tam trzech wysokich rywali (w tym Marcin Gortat!). Tyle tylko, że Black Mamba nie tylko rzucał jak za dawnych lat, ale przede wszystkim tak samo trafiał. 18/31 z gry, 12/13 z osobistych, 48 punktów i w miarę pewna wygrana z niezłymi ostatnio Suns przypomniały czasy, gdy w Lakers drugą opcją w ataku bywał Smush Parker, a pod koszem terror siał Kwame Brown. Tak jak wtedy (mimo że obecnie jego partnerzy 59276 razy lepsi), Kobe chciał wszystko zrobić sam i tak też się stało. Taki styl gry może wystarczyć na Suns w sezonie regularnym (i robi wrażenie, biorąc pod uwagę, że mówimy o niemal trzydziestoczteroletnim zawodniku z zerwanym więzadłem w nadgarstku), ale do czasu Playoffów Mike Brown powinien wymyślić coś lepszego.
Kalecznik nocy
Grant Hill, ocena -4/-5
Dura lex, sed lex – kiedy ktoś był gównem, to musi dostać Osamy, nawet jeśli jest jedynym niezdradzającym żony koszykarzem NBA, wspiera walkę z homofobią, przeszedł 57 operacji kostki i ma 38 lat. W meczu z Lakers porównywany kiedyś do Michaela Jordana Hill zagrał bardziej tak jak His Airness grał w baseball, czyli marnie. 1/12 z gry, co prawda niby dodatni bilans +/-, niby sześć zbiórek, ale to on w głównej mierze odpowiadał za krycie Kobego, o którego wyczynach wyżej.Skuteczność poniżej 10 proc. z gry+ totalna śmierć w obronie = kalecznictwo. Ale naprawdę nam przykro.
TPB.