Posts Tagged ‘ Marcin Gortat ’

Daily KATOWNIK-O-METER: 16/01/2012

Katownik nocy

Josh Smith, ocena 3,5/5

Tym razem meczów było aż jedenaście, ale prawdziwego katownika ze świecą szukać. Dlatego nagrodę dostaje łże-katownik, który pod nieobecność podkoszowego lidera Atlanty, Ala Horforda, wziął na siebie więcej obowiązków i wywiązał się z nich przyzwoicie. Piętnaście zbiórek to wynik godny Kevina Love, a dwudziestoma ośmioma punktami nie pogardziłby nawet Kobe (tym bardziej, że Smith zdobył je na gortatowej skuteczności 13/19 z gry). Ponieważ jednak był to mecz przeciwko Toronto, a Smith miał bilans +/- zaledwie +1, zamiast czterech Jezusków, Josh dostaje o pół mniej, za to bardzo korzystne zdjęcie!

Kalecznik nocy

Kemba Walker, ocena -3/-5

O ile z prawdziwym katownikiem był problem nieurodzaju, a tyle w przypadku kalecznika kandydatów było aż za dużo. Marco Belinelli, Joakim Noah, Marvin Williams, Brandon Bass, Jason Kidd – wszyscy ci zawodnicy o poniedziałkowym wieczorze woleliby szybko zapomnieć. O “zwycięstwie” debiutanta z Charlotte zdecydowała ogromna ilość oddanych rzutów (21, z czego trafił zaledwie sześć), oraz najgorszy w drużynie i gorszy nawet od ostatecznego wyniku współczynnik +/- -21. Poza tym Hornets przegrali z Cavaliers, a nie Bulls, a Kemba przegrał, i to z kretesem, pojedynek dwóch rozgrywających pierwszoroczniaków – Kyrie Irving zdobył 25 punktów i to przy dobrej skuteczności, miał też więcej asyst od Kemby.

TPB.

Najlepsi z najlepszych, czyli nagrody nagrody…

Problem z nagrodami za sezon zasadniczy polega na tym, że w kilku kategoriach (MVP, COY, GMY), można być pewnym swych typów dopiero, gdy rozgrywki się skończą i wiadomo już jakie miejsca zajęły drużyny poszczególnych kandydatów. W tym roku sytuacja jest nieco inna, gdyż najważniejsze rozstrzygnięcia już właściwie zapadły. Wczorajszy mecz Celtics-Bulls przesądził już raczej o pierwszym miejscu na wschodzie dla Chicago, po drugiej stornie USandA San Antonio już kilka dni temu zapewnili sobie przewagę parkietu we wszystkich seriach na zachodzie. Tyle tytułem wstępu, przechodzimy już do nagród!

MVP

Można by w tym miejscu przytoczyć milion statystyk, które dowiodłyby, że nie było zamachu że rozgrywający Chicago Bulls zasłużył na statuetkę Maurice’a Podoloffa. Wiadomo jednak nie od dziś, ze każdy dowód można obśmiać, a statystyka jest największym z kłamstw. Zamiast tego warto przypomnieć sobie co o Derricku i jego drużynie mówiono przed sezonem. A mówiono, że Rose nie ma rzutu, nie gra w obronie, jak na rozgrywającego ma za mało asyst, a Chicago będzie niezłe, ale na bycie prawdziwym contenderem musi poczekać (nie wiadomo w sumie dlaczego, ale musi). Minęło pięć miesięcy i co? Chicago przystąpią do playoffów z pierwszego miejsca na wschodzie po tym, jak w decydującym meczu zniszczyli faworyzowany Boston, Rose poprawił swoją grę w obronie (wciąż nie jest Rajonem Rondo, ale bliżej mu tu do niego niż do Nasha), zwiększył o 25 proc. (ok, trochę statystyk musi być) średnią asyst, udoskonalił swój rzut za trzy i poprawił skuteczność w rzutach wolnych, a przede wszystkim stał się liderem pełną gębą, prawdziwym katem w ostatnich minutach wyrównanych spotkań. Udowodnił też, że w przeciwieństwie do niektórych, nie rzuca słów na wiatr. Przed sezonem zapowiedział, że chce być MVP i nie tylko udźwignął presję, ale zrobił to w stylu, którego nie powstydziłby się pewien posiadający największą na świecie kolekcję dziwnych garniturów dżentelmen.

Runner-up: Dwight Howard

Trener roku

Za postępem Chicago stoi postęp Derricka Rose’a, a za postępem Derricka Rose’a stoi Tom Thibodeau. Ten prostacki i efekciarski wywód wystarcza za całe wytłumaczenie, warto jednak przytoczyć także słowa Jerry’ego Krause’a, które GM Bulls wypowiedział w 1989 przy okazji zatrudnienia Phila Jacksona w miejsce dotychczasowego trenera Chicago, Douga Collinsa. Krause powiedział wtedy, że Collins przeprowadził drużynę od punktu A do punktu B, jednak by doprowadzić ją do punktu C, potrzebny jest ktoś nowy. 22 lata później to Thibodeau jest tym nowym, który z drużyny, która z bilansem 41-41 zajęła ósme miejsce na wschodzie, zrobił zespół, który nie tylko będzie miał najlepszy bilans w konferencji, ale wydaje się być głównym faworytem do występu w finałach. Nie daje mu to jeszcze prawa do bycia nowym Philem Jacksonem, ale do tytułu Trenera roku jak najbardziej.

Runner-up: Lionel Hollins/George Karl

MIP

Kevin Love na tę nagrodę zasłużył już rok temu, kiedy z Reggiego Evansa przeistoczył się w Zacha Randolpha, tym bardziej więc musi dostać ją teraz, kiedy z Randolpha zmienił się w Mosesa Malone’a. Osiągnięcia Love zna raczej każdy z czterech czytelników tego bloga, warto więc uprzedzić ich ruch i odpowiedzieć czemu to nie Marcin Gortat powinien dostać tę nagrodę. Otóż owszem, Polak poprawił swoje statystyki w większym stopniu niż Love (Gortat o 5,2 zbiórki i 9,1 więcej punktu niż w poprzednim sezonie, Love 4,2 zbiórki, 6,2 punktu), ale jego czas gry po przenosinach do Phoenix zwiększył się ponad dwukrotnie w porównaniu z poprzednim sezonem (29,6 w porównaniu do 13,4 rok temu). Love zaś gra tylko o 7,2 minuty dłużej niż w poprzednio. Oznacza to ni mniej ni więcej, że mimo iż poprawa gry Gortata jest oczywista i ogromna, wynika ona w jakiejś części z tego, że Polak ma po prostu więcej okazji by pokazać co potrafi. Tymczasem gracz Minnesoty gra po prostu jeszcze lepiej i skuteczniej niż w poprzednim (i tak bardzo dobrym) sezonie. Nie zmienia to jednak faktu, że na drugie miejsce w  tej kategorii Polak zasłużył jak Kris Humphries jak nikt, dlatego

Runner-up: Marcin Gortat

Najlepszy rezerwowy

Może i ta marynarka jest wieśniacka, ale najwyraźniej taka właśnie miała być. Podobnie z Lamarem-może i narobił sobie megastatystyk grając dużo w pierwszej piątce, ale musiało tak być, skoro Andrew Bynum znów stracił ćwierć sezonu z powodu kontuzji. Trudno za to winić Odoma, który niezależnie od tego czy był starterem, czy rezerwowym, zawsze utrudniał przeciwnikom życie, gdyż jest mutantem jest najbardziej wszechstronnym podkoszowym zawodnikiem w lidze. A wchodząc z ławki jest też jej najlepszym rezerwowym, so there!

Runner-up: Marcin Gortat

Najlepszy obrońca

Zapewne Dwight Howard nie jest na tyle dobrym obrońcą, by zdobyć to trofeum trzeci rok z rzędu, ale po pierwsze primo, nikt tak jak on nie straszy przeciwników w bronionej trumnie, po drugie primo, gdyby nie jego gra w defensywie, Magic ze swoimi obwodowymi, którzy albo nie chcą (jak Arenas i Turkoglu), albo nie umieją (jak Arenas i Jameer Nelson) bronić, byliby nie na czwartym, ale na trzydziestym czwartym miejscu w lidze (i tak, wiem, że nie ma tylu drużyn, ale brzmi złowieszczo), po trzecie primo ultimo, nie ma nikogo lepszego.

Runner-up: Andre Iguodala

Debiutant roku

Runner-up: Landry Fields

TPB.

Daily KATOWNIK-O-METER: 11/03/2011

Katownik nocy

Chris Bosh, ocena 3/5

Kto by pomyślał, że najlepszym zawodnikiem meczu Miami-Lakers może być dinozaur najsłabsze ogniwo wielkiej trójki Heat? A jednak! Bosh nie dał się zdominować wyższym i silniejszym podkoszowym z Los Angeles, swoje rzucił (24 punkty), zebrał (9 razy) i przede wszystkim naprawdę ładnie walczył w obronie. Chris na konferencji prasowej po przegranym meczu z Blazers zapowiadał, że chce grać bardziej agresywnie i od razu przeszedł od słów do czynów.

Vince Carter, ocena -3,5/-5

Jak mawia psujący przyjemność z oglądania NBA i odbierający chęć do życia wszystkowiedzący Wojciech Michałowicz, weterani NBA charakteryzują się nierówną formą. Trudno o lepszy przykład niż ten, którego dostarczył nam najbardziej znudzony życiem zawodnik ligi. Jeszcze dwa dni temu rzucił 32 punkty przeciwko Houston i mało brakowało, a zostałby Katownikiem Nocy. Tym razem nie było już tak pięknie: 2/11 z gry, sześć punktów, dwie asysty i jedna zbiórka w meczu z Denver sprawiły, że Suns (mimo świetnego występu Marcina Gortata – 14 i 18) oddalili się znowu od playoffów. Z drugiej strony, czy warto się napinać tylko po to, żeby odpaść w pierwszej rundzie z San Antonio?

TPB.

Daily KATOWNIK-O-METER: 8/03/2011

Katownik nocy

Hakim Warrick, ocena 3/5

Obecność “następcy” Amar’e Stoudamire’a w tej rubryce zdziwi pewnie niejednego czytelnika (o ile mamy ich w ogóle więcej niż jednego), ale, jak widać na powyższym zdjęciu, pojęcie katowania nie było Warrickowi obce już w czasach collegu. Znany dotychczas głównie z potężnych wsadów “with no regard for human life”, a także totalnego braku rzutu, obrony i muskulatury zawodnik zagrał dziś lepiej nawet niż Marcin Gortat (który wciąż jeszcze czeka na swój debiut w roli katownika). Hakim zdobył 32 punkty trafiając 14 z 19 rzutów, i dokładając do nich także osiem zbiórek i cztery asysty, poprowadził Suns do zwycięstwa z wciąż łudzącymi się, że mają szanse na playoffy Rockets. Ocena nie może być jednak wyższa, gdyż od pana, który ma 206 cm wzrostu, a w łydkach windę, można oczekiwać, że przez 40 minut zdoła zablokować przynajmniej jeden rzut. A Warrick nie zdołał.

Anty-katownik nocy

Brad Miller, ocena -3,5/-5

“Wujcio gapa” to najłagodniejsze określenie, na jakie zasłużył dziś ten były uczestnik meczu gwiazd. Jego statystyki nie są może specjalnie żenujące (pięć punktów, dziewięć zbiórek, cztery asysty, skuteczność 1/4), ale to, co zrobił w końcówce meczu z Pheonix, już tak. W ciągu ostatnich 30 sekund spotkania, przy zaledwie trzypunktowej przewadze Suns, Miller stracił piłkę 1,5 raza (I’m cereal), zasłużył na przewinienie techniczne, które sędziowie mu z litości darowali, a cały występ podsumował totalnym air-ballem, którego odpalił przez ręce obrońcy, choć niekryty czekał na piłkę Chase Budinger. W ten sposób udowodnił, że bycie weteranem w NBA nie zawsze oznacza, że dzięki dużemu doświadczeniu podejmuje się rozsądne decyzję. Czasem oznacza to tylko tyle, że jest się starym.

TPB.

Daily KATOWNIK-O-METER: 6/03/2011

Katownik nocy

Russell Westbrook, ocena 3,5/5

Pytanie o największego katownika w Oklahomie jest coraz bardziej na miejscu. Niby to Kevin Durant był liderem reprezentacji US and A na Mistrzostwach Świata, niby to on jest pierwszym strzelcem ligi i jej młodą, grzeczną twarzą, ale Russel Westbrook pokazuje w tym sezonie, że jest tak samo ważny dla przyszłości Thunder, jak jego bardziej znany kolega. Widać to doskonale na przykładzie dzisiejszego meczu przeciwko Marcinowi Gortatowi Phoenix Suns. Westbrook z 32 punktami był najlepszym strzelcem nie tylko w swojej drużynie, ale w całym spotkaniu, miał też tylko o 3 asysty mniej niż Steve Nash (11 do 14), trafił połowę swoich rzutów i miał 5 zbiórek. Wysoką notę obniża trochę 5 strat, ale nadrobił to zabraniem piłki Nashowi w ostatnich sekundach regulaminowego czasu gry, a także perfekcyjnym wykonywaniem rzutów wolnych w najważniejszych momentach gry.

Honorable mention:

Andre Iguodala. Skrzydłowy Philadephii zaliczył drugie triple-double z rzędu, niestety, tak jak w przypadku LeBrona w Meczu Gwiazd, jego wyczyn zbiegł się w czasie z jeszcze lepszym występem innego zawodnika. Do trzech razy sztuka?

Anty-katownik nocy

Erick Dampier, ocena -4/-5

 

Dlaczego Heat nie zdobędą mistrzostwa? Bo LeBron i Wade już zaczynają marudzić jeden na drugiego, a playoffy dopeiro za miesiąc Bo ze wszystkich faworytów do tytułu są najsłabsi pod koszem, a różnica między nimi, a resztą stawki jest ogromna jak łydki Raya Allena. Trener Spoelstra próbował już różnych ustawień, w pierwszej piątce grali Joel Anthony, Zydrunas Ilgauskas, a teraz Dampier. Efekt za każdym razem był marny, a występ Dampa przeciwko Chicago może sprawić, że do rotacji wróci Anthony, a nawet Juwan Howard. Dampier był bowiem ogrywany niemiłosiernie zarówno  przez Carlosa Boozera, jak i Joakima Noah. Sam nie oddał nawet jednego(!!!) rzutu, zebrał tylko cztery razy i miał dwa bloki, a to wszystko w niemal 23 minuty. Wiadomo, że rolą centra w taktyce Heat nie jest zdobywanie punktów, ale nie oddając żadnych rzutów nie daje się rywalom nawet szansy na sfaulowanie. A już zbierać trzeba, zwłaszcza gdy “silny” skrzydłowy, Chris Bosh, ma tylko pięć zbiórek w 42 minuty. Nawet Antyzbieracz Amar’e Stoudamire zdołał dziś zebrać aż siedem razy.

TPB.

Daily KATOWNIK-O-METER: 5/03/2011

Katownik nocy

Brook Lopez, ocena 3,5/5

Jeśli Brook Lopez ma w jakimkolwiek meczu 14 zbiórek, to coś musi być nie tak. Jak wiadomo lepszy z braci przestał w tym sezonie zbierać. Co więc się stało? Po pierwsze, rewelacyjny jak na niego występ Brook zawdzięcza temu, że spotkanie z Toronto przedłużyło się aż o trzy dogrywki,a  on spędził na boisku 47 minut.  Po drugie, Raptors nie są znani z rewelacyjnej walki o zbiórki (ani z rewelacyjnej obrony, ataku, stylu gry, czy koszulek). Tak czy inaczej, do zbiór Lopez dołożył 34 punkty na niezłej skuteczności (14/24 z gry) i aż 8 (!!!) bloków. Dobrze, że to nie on gra  w Phoenix, bo Panu Marcinowi byłoby dużo trudniej o tyle minut gry, ile dostaje przy gorszym z braci.

Anty-katownik nocy

Darren Collison, ocena -4/-5

Zgodnie z zasadą, że do tej rubryki nie trafiają zawodnicy sprawni inaczej, katastrofalny występ Lazara Haywarda nie zostanie tu doceniony. Zresztą nawet biorąc pod uwagę osiągnięcie debiutanta z Minnesoty (0/6 z  gry, 1 asysta, 2 bloki i 2 faule), i tak to, co zrobił rozgrywający Pacers, robi większe wrażenie. Wielka Nadzieja Chudych Ludzi, najlżejszy zawodnik w NBA nie licząc karłów Earla Boykinsa, ma być przyszłością Indiany. W sezonie radzi sobie w miarę  przyzwoicie (średnio 13 punktów i 5 asyst), ale wczoraj się nie popisał. Zero asyst przy czterech stratach, do tego 2/7 z gry, trzy faule i najgorszy w drużynie bilans +/- -19 pozwalają wskazać palcem – to przez niego drużyna przegrała mecz. A zaraz może przegrać szanse na playoffy, co, biorąc pod uwagę formę i bilanse ośmiu najgorszych drużyn na wschodzie, byłoby jeszcze większą kompromitacją niż dzisiejszy występ Collisona.

TPB.

DABL BLASTA Gortat Watch: 15/02 – 27/02/2011

Czyli cotygodniowy przegląd występów naszego jedynego Marcina w NBA. Jedyna taka pariotyczna kolumna na świecie, w internecie i w ogóle… Tylko dla Prawdziwych Polaków Katolików!

W przypadku każdego tekstu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy. Zrobię to zatem ja, odpowiednim akcentem muzycznym.

Zacząłem Robertem Burneiką nie tylko dlatego, że jest superfajny, ani też dlatego, że relacjonować będę występy Gortata z dwóch (dabl) ostatnich tygodni zamiast jednego, ale przede wszystkim w związku z etyką pracy, którą obaj panowie dzielą i do której wrócę w podsumowaniu.

Zaczynamy z kopyta od meczu, o którym pewnie niewielu z was jeszcze pamięta. 15. lutego Phoenix grało z pozbawionym Jerry’ego Sloana (i Devina Harrisa) zespołem z Utah. Statystycznie Gortat zagrał nieźle notując 11 punktów i 7 zbiórek, jednak – jak wiemy – Marcin wykonuje na parkiecie mnóstwo rzeczy, których nie da się przedstawić za pomocą wymiernych wskaźników matematycznych, przez co zdarza się nam ich nie zauważać. Nie potrzeba jednak ani sokolego oka (ani sępa miłości, ani nawet stepowego skowroneczka [wtf?! – przyp. red]) by zobaczyć czego dokonał Polak w tym meczu. Końcówka była napięta, nasz jedyny Marcin w NBA pokazał jednak cojones! Nie tak brzydko jak zrobił to Eddie “co-ja-jeszcze-robię-w-NBA” House, lecz w charakterystyczny dla siebie sposób, a mianowicie wybraniając ostatnią akcję, który zaważyła na losach spotkania. Obyło się co prawda bez spektakularnych bloków ani innych fajerwerków, ale jakoś nie widzę Lopeza ani Frye’a dokonujących podobnego wyczynu.

Dwa dni później Suns zmierzyli się z Mavericks. W tym przypadku chyba tylko Tim Donaghy mógłby postawić jakiekolwiek pieniądze na drużynę z Arizony. I, niestety, musiałby pewnie świadczyć w więzieniu konkretne usługi bo spłukałby się totalnie po tak nierozsądnym zakładzie. Gortat grał króciutko, bo jedynie niespełna 17 minut. W tak krótkim czasie udało mu się jednak zdobyć 9 punktów i 6 zbiórek. Wiadomo, że każdy Prawdziwy Polak Katolik nie wierzy w matematykę, ale gdyby tak Marcin zagrał dwa razy dłużej, to – zgodnie z moimi pobieżnymi humanistycznymi obliczeniami – raczej miałby double-double i to całkiem solidne. Tym bardziej, że Tyson Chandla’ jak zwykle przesadnie nie katował. Phoenix ten mecz przegrało, a Gortat mógł sobie odpocząć.

Szkoda trochę tego ostatniego spotkania, bo zdecydowanie zaburzyło wyniki mojej excelowej tabelki z marcinowymi statystykami. Śmiem twierdzić, że wystarczyłoby około 5 minut więcej by skompletować podwójne zdobycze punktowe i zbiórkowe. Niemniej podsumowanie spotkań z tygodnia zakończonego All-Star Weekendem wygląda następująco: 10 punktów (przy ponad 50% skuteczności), 6,5 zbiórki, 2 asysty i pół bloku na mecz w niewiele ponad 25 minut gry. Fajerwerków nie ma, ale byłyby z pewnością, gdyby tylko mógł pograć ciut dłużej. I choć jest to póki co najgorszy tydzień Polskiego Młota w Arizonie, to wciąż całkiem solidny.

Ostatni tydzień to już zdecydowanie pasmo sukcesów, zarówno dla Gortata, jak i jego Suns (jedno wynika z drugiego). Zaczęło się od meczu przeciwko Hawks. Al Horford oczywiście zrobił swoje – w końcu to All-Star, ale Marcin nie był dużo gorszy. I znowu, ciekaw jestem czy gdyby dostał tyle samo playing-time co center z Atlanty, to czy nie miałby takich samych lub lepszych osiągów? Grajac 7 minut krócej niż Al rzucił 13 punktów (4 mniej), zebrał 12 piłek (3 więcej) i 4 razy asystował (tylko raz mniej niż Horford). Co pan na to, panie Gentry? Żeby było jasne – nie upieram się przy tym, żeby Marcin wychodził w pierwszej piątce, jako że jest to kwestia tylko i wyłącznie prestiżowa. Moja propozycja zakłada wpuszczenie Lopeza na pierwsze 5 minut i potem ewentualnie na końcówki kwart, by dać Polakowi złapać oddech. No, panie Alvinie? Nie słyszę… Aha, takie jest pana stanowisko, rozumiem…

Na szczęście w kolejnych spotkaniach zeszłego tygodnia Gortat grał troszkę dłużej. Przeciwko Raptors potrzebował 34 minut żeby wypracować double-double na poziomie 17 punktów i 11 zbiórek, by tym samym poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa nad zespołem, który podobnie jak Suns nie broni, ale w odróżnieniu od Phoenix nie ma prawdziwego centra. Warto odnotować również, ze tego wieczora Marcin rzucał ze skutecznością niemalże 80%!

W ostatnim, niedzielnym meczu z Pacers wartości podstawowych wskaźników statystycznych Gortata były takie same jak w poprzednim spotkaniu, z dokładnością do tego, że w związku z dogrywką  spędził na parkiecie w sumie 38 minut. Mecz był wyjątkowy nie tylko dlatego, że zacięty (z trójką Frye’a zarówno pod koniec regulaminowego czasu gry [po zasłonie do-piłki od Polaka]), jak i pod koniec dogrywki), ale również dlatego, że w Indianie zdążył zadomowić się z niezłymi rezultatami Frank Vogel, natomiast w Phoenix nie miał jeszcze możliwości zrobić tego samego nowy nabytek – Aaron “Muszka” Brooks, z racji tego, że był to jego pierwszy mecz w barwach ekipy z Arizony. Podsumowując zeszły tydzień w wykonaniu Marcina, trzeba przyznać, że zaczyna powoli katować: prawie 16 punktów (przy ponad 60% skuteczności), ponad 11 zbiórek, asysta i 2/3 bloku na 35 minut meczu świadczy nie tylko o double-double w każdym meczu, ale również o tym, że niebezpiecznie zaczyna nas przyzwyczajać do ponadprzeciętnych występów na co dzień. Miejmy nadzieję, że nie zacznie nas od tego odzwyczajać.

Średnia z obu tygodni to 13 punktów i 9 zbiórek w pół godziny. Co o tym sądzić? Cóż, powtórzyłbym się pisząc, że gdyby tylko dać Marcinowi pół godziny, to zagwarantowane mamy double-double. Tym razem, zainspirowany spostrzeżeniem pana Krzysztofa aka Bena aka Filipa aka Jaja wygłoszonym w związku z transferowym wariactwem, skupię się na porównaniu Polaka do innych centrów ligi. No bo tak – z Lopezem porównania nie ma. Szczerze, oglądając wczorajszy mecz z Bostonem dosłownie strzelała mnie k*****a, gdy na niego patrzyłem. Jak wytłumaczyć rozbieżność w grze obu panów? Różnica tkwi w Robercie Burneice. Robinowi najwyraźniej brakuje takiego etosu pracy. Jak inaczej by to wytłumaczyć? Przecież jego bliźniak gra w London New Jersey Nets z duużo lepszymi wynikami, zatem potencjał powinni mieć podobny. Ten gorszy Lopez potrafi od czasu do czasu zablokować czy wsadzić piłkę do kosza, ale c’mon – to jest NBA! Jeżeli nawet tego nie możesz zrobić, to wracaj do Bobrów Bytom, czy skąd przyszedłeś! Patrząc na niedociągnięte rzuty Robina, totalny brak zorganizowania w obronie i chociażby fakt, że z niezrozumiałego dla mnie powodu nie gra pick-and-rolli z Nashem, przypominam sobie, że to, że mamy możliwość oglądania Polaka w – bądź co bądź – najlepszej lidze świata wynika w 90% w ogromnego nakładu pracy jaki wkłada w trening. Widać to nie tylko w obronie, która jest znakiem firmowym Gortata, ale od niedawna również w ataku. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy widziałem Marcina na żywo – był to towarzyski dwumecz Polski z Bułgarią, rozegrany w lipcu 2008 roku w warszawskim Torwarze. To jak podekscytowany byłem by zobaczyć zawodnika z NBA i to do tego Polaka, rozminęło się niestety z tym, co Marcin zaprezentował. Jasne, swoje punkty zdobył, ale był totalnym drewnem. Podobne wrażenie miałem oglądając jego wczesne występy w Magic. Mało tego, za przechwałki uważałem jego wypowiedzi na temat poprawy rzuty z półdystansu i chęci gry na czwórce. Teraz mam możliwość oficjalnie odszczekać myśli, którymi zgrzeszyłem przeciwko Polakowi Katolikowi! W Phoenix Gortat na naszych oczach z Pinokia stał się prawdziwym chłopcem!

Wracając jednak do myśli Bena, który zauważył, że Gortat wcale nie jest gorszy od Perkinsa (ani statystycznie, ani jeżeli chodzi o jego wkład w zespół – szczególnie defensywnie), podczas gdy podnieta tym drugim w związku z transferem sięga zenitu. To tylko myśl, którą luźno rzucam (tym samym zachęcając do komentarzy zarówno tutaj jak i na naszym fejsbuczkowym profilu). Pomyślcie o tym podczas oglądania następnych spotkań z udziałem Polaka. It is happening, he is for real!

I pamiętajcie – “nie ma opierdalania się!”.

bjb


Daily KATOWNIK-O-METER: 17/02/2011

Katownik Nocy

Derrick Rose, ocena 4,5/5

Czterech i pół Uśmiechniętych Jezusów to za dużo, powiadacie, nawet jak za tak kozackie zawody? To posłuchajcie co mówią liczby: D-Rose grając przez 38 i pół minuty trafił 18 z 28 rzutów, co razem z 6 osobistymi (wszystkie celne) daje 42 punkty. Już jest dosyć srogo, a mogło być bardziej, gdyby weszła mu chociaż jedna z sześciu prób za trzy – w tym sezonie już udowodnił, że potrafi punktować from behind the arc. Poza punktami rozdał kolegom z drużyny 8 asyst, zebrał 5 piłek (w tym 2 z atakowanej tablicy), raz blokował i raz stracił piłkę. Mało? Harował w obronie i świetnie czuł jakie tempo ma wprowadzić w ataku. A to wszystko w ostatnim spotkaniu tej części sezonu, przeciwko bezlitośnie wykorzystującym każdy błąd przeciwnika Spurs! Można mu wytykać te nietrafione trójki, stratę… no nie wiem co jeszcze, w imię zasady ball don’t lie, ale wystarczy tylko popatrzeć jak gra, jak jest 9574295 razy szybszy od TGV – Tony’ego Parkera! Fast don’t lie!

Anty-Katownik Nocy

Grant Hill, ocena -1/-5

Serce mnie boli, kiedy piszę o Hillu w tej rubryce (choć kąciki ust podnoszą się do góry, kiedy wrzucam tę foteczkę) bo w gruncie rzeczy po wczorajszym występie nie zasłużył by być Anty-Katownikiem. Nie zasłużył też ogólnie, patrząc na przebieg jego kariery i wpływ jaki miał i ma na drużyny, w których gra – nawet mając już prawie 100 lat! I choć wczoraj mieliśmy okazję oglądać super-kozackie mecze, to niestety były tylko dwa, stąd ograniczony wybór. Skrzydłowy Phoenix w ciągu 30 minut spędzonych na boisku chybił 10 rzutów z gry i zebrał tylko 4 piłki – wszystkie w obronie. W sumie zdobył 10 punktów, miał też 2 asysty i 3 przechwyty, w przegranym meczu z Dallas. Brzydki to prezent na urodziny Gortata…

bjb

Wszystkiego dobrego, Mike! Wszystkiego dobrego, Panie Marcinie!

Z okazji Dnia Kota dziś 2 mecze tylko dla kocurów, nie przegapcie!

Weekly Gortat Watch: 7/02 – 13/02/2011

Czyli cotygodniowy przegląd występów naszego jedynego Marcina w NBA. Jedyna taka pariotyczna kolumna na świecie, w internecie i w ogóle… Tylko dla Prawdziwych Polaków Katolików!

W tym tygodniu bywało różnie. W obu spotkaniach z Warriors Gortat nie zanotował oszałamiających statystyk, choć jego obecność na parkiecie jak zwykle była widoczna, szczególnie jeżeli chodzi o zastawianie bronionej deski. Dwukrotnie – raz bardziej, raz mniej – otarł się o double-double, jednak nie pokazał tej energii i hustlingu, za który go tak cenimy. Nie pokazał, bo i nie musiał – Suns spokojnie poradzili sobie ze swoją młodszą siostrą, drużyną z Golden State, która (nawet jeśli) lepsza ofensywnie, to defensywnie kuleje, a podkoszowi Wojownicy to przeciwnicy nie najtrudniejsi. Może dlatego Marcin troszkę przysnął w obronie, nie blokując ani jednego rzutu zarówno w poniedziałek jak i w czwartek.

W piątek sprawy miały się nieco inaczej, ciutkę lepiej. Suns grali wtedy z Jazz, którzy po raz pierwszy od czasu, kiedy żyję na tym świecie grali bez wsparcia Jerry’ego Sloana. Marcin zagrał bardzo solidnie w ataku rzucając 12 punktów i zbierając 10 piłek, z czego 3 z atakowanej tablicy. W obronie natomiast fenomenalnie powstrzymał Ala Jeffersona, który trafił jedynie 2 rzuty z 14 oddanych! Ten mecz był bardziej wyrównany i potrzebne było większe zaangażowanie, niż w poprzednich spotkaniach. Gortat nie zawiódł.

“Niedziela będzie dla nas” – ten refren piosenki Polak musiał powtarzać w myślach jak mantrę przed kolejnym już spotkaniem z Kings w barwach Suns. Tym razem mecz odbył się w Arizonie, a DaMarcus Cousins, który w poprzednim meczu robił z Marcinem co chciał (choć trzeba zaznaczyć, że Gortat jako jedyny stawiał opór, bronił i nawet zaliczył ważny blok na młodym centrze z Sac-town w końcówce, ale w ostatniej akcji dał się nabrać na jego pump-fake), został zawieszony w związku z jego niezadowoleniem z rozgrywania końcowych akcji przez Evansa. Wydawało się, że wszystko pójdzie gładko i tak też wyglądał pierwsza połowa, gdzie Polak raz po raz zawstydzał Jasona Thompsona nie pozwalając mu znaleźć się nawet w okolicy bronionego przez siebie kosza. U skrzydłowego Kings wywołało to frustrację, którą w już pierwszej kwarcie przekuł na dwa głupie faule w ataku walcząc o zbiórki, dzięki czemu Marcin łatwo zdobył 4 punkty z linii rzutów osobistych. W drugiej kwarcie zaczął grać ze Stevem Nashem, co najpierw poskutkowało sprajtem (co ważne, piłka odbiła się od wewnętrznej części obręczy, więc ewidentnie Gortat po prostu chciał za bardzo – reakcja na ten nieudany wsad na zdjęciu powyżej), którym przynajmniej trochę postraszył obronę Królów, a potem już klasycznym, oburęcznym monster-dunkiem. Druga połowa w wykonaniu Polaka wyglądała z grubsza rzecz ujmując podobnie, z zastrzeżeniem, że pozwolił na trochę więcej Samuelowi Dalambertowi. Powtórzył się ZNOWU syndrom czwartej kwarty, który zaważyła na wyniku tego spotkania. Co istotne, w końcówce pudłowali obwodowi, Marcin nie dostawał piłek, nie mógł próbować grać tyłem do kosza. Szkoda, tym bardziej, że tego dnia szło mu bardzo dobrze. Zaliczył 20 punktów, 12 zbiórek i 3 bloki, co jest jego drugim najlepszym meczem w karierze. Jego dyspozycję fajnie określił jeden z komentatorów mówiąc “There’s love [a może Love?]  in the air… there’s also Polish Hammer in the air!”.

Co nam mówią występy Polskiego Młota z tego tygodnia? Nie chcę przedwcześnie prorokować, ale wydaje mi się, ze rozjaśniają wątpliwość z zeszłotygodniowego tekstu dotycząca korelacji między dyspozycją Gortata a wynikami zespołu. Jego bardzo dobra gra okazuje się nie być niezbędna, by Suns mogli wygrywać. Alvin Gentry to czuje i dlatego pozwala mu dłużej odpoczywać na ławce, czuje też to pewnie sam zainteresowany oddając trochę mniej rzutów. Zaznaczyć należy, że nawet jeśli gra krócej, nie schodzi poniżej poziomu przyzwoitości oscylując w okolicach double-double. Kiedy natomiast jest potrzeby i trener daje mu szansę – nie zawodzi. Nie zdarzyło mu się nie mieć dwucyfrowych wyników w punktach i zbiórkach grając pół godziny lub dłużej. Dobrze odzwierciedlają to tegotygodniowe średnie osiągi: 11,5 punktu, 10,5 zbiórki i 1,25 bloku w 28,5 minuty, przy skuteczności 56% z gry. W tym tygodniu powinno być ciekawie – we wtorek Gortat musi być gotowy na zemstę Jeffersona, a w czwartek będzie musiał udowodnić Tysonowi Chandlerowi kto tu jest Prawdziwym Katownikiem!

Post Scriptum

Łukasz Cegliński przeprowadził ostatnio bardzo fajny wywiad z Marciem, który polecam uwadze wszystkich Prawdziwych Polaków Katolików. Ciekawszy o tyle, że Gortat zapowiedział w nim bardziej przykładać się do bloków i, jak się okazało, słowa przekuł w czyny!

bjb