Wszystko najgorsze, wszystko złe
Zgodnie z nową świecką tradycją, w połowie sezonu przyznajemy nagrody dla tych zawodników i trenerów, którzy dotychczas zarobili na nas jak najgorsze wrażenie. A jako że do Weekendu Gwiazd wszystkie niemal drużyny osiągną półmetek, pora już oddzielić ziarna od plew.
Najgorszy trener
Mike D’antoni
W tej kategorii wybór był szczególnie trudny, ponieważ dwóch głównych kandydatów (Flip Saunders i Paul Wesphal)straciło już pracę, a trzeci (Mike D’Antoni) ostatnio trochę się ogarnął. Pytanie tylko, na ile postępy, które ostatnio poczynili Knicks wynikają z nowych, lepszych pomysłów ich trenera, a na ile z czystego szczęścia, chaosu i przypadku? Stawiamy na to drugie, dlatego sympatyczny Pan Pringles dostaje statuetkę imienia Erica Musselmana. Dopóki wszystko układało się tak, jak sobie tego życzył D’antoni, nowojorczycy byli największym rozczarowaniem sezonu. O ile po drużynie, w której główne skrzypce grają Amar’e Stoudamire i Carmelo Anthony nie należało się spodziewać wielkiej obrony, o tyle ich atak miał być efektowny i efektywny. O tym, że tak nie było mało kto już pamięta, ponieważ od czasu rozpoczęcia Linomanii Knicks są jedną z najefektowniej grających drużyn w lidze. Tyle tylko, że ich trener nie powinien przypisywać sobie tu zbyt dużych zasług. Gdyby nie kontuzja Carmelo, śmierć brata Stoudamire’a oraz najgorsza na świecie gra dotychczasowych rozgrywajacych Knicks, w połączeniu z wiecznie kontuzjowanym Baronem Davisem, Jeremy Lin pewnie nadal gniłby na ławce rezerwowych, a taktyka Nowego Jorku wciąż opierałaby się na haśle “piła do Carmelo, a jak coś, to niech Amar’e kombinuje, a reszta obcina i się uczy“. Efekty takiego “rozrysowywania akcji” prowadziły do sytuacji kuriozalnych,czasami Anthony oddawał po pięć rzutów z rzędu, nawet nie próbując nikomu podać. Winny temu był trener, a że nagroda jest za pierwszą połowę sezonu, nawet jeśli po powrocie Carmelo Knicks będą grali tak jak obecnie, statuetka należy się D’antoniemu tak jak Linowi własne łóżko.
Największy regres
W przypadku centra o aparycji ukraińskiego gangstera z lat dziewięćdziesiątych należy mówić w zasadzie o nagrodzie za całokształt twórczości, bowiem Łotysz już od kilku lat gra tak, jakby po świetnych w jego wykonaniu sezonach 2007-08 o 2008-09, kosmici ukradli mu talent. W tym roku Biedrins przechodzi jednak samego siebie. Andris spełnia przedsezonowe zapowiedzi nowego trenera Warriors , Marka Jacksona, który zapowiadał, że Biedrins zrozumiał co jest w życiu ważne i teraz będzie grał jak nigdy. Okazuje się, że Jackson miał rację: nigdy jeszcze Łotysz nie byłaż takim ścierwem,a pod pewnymi względami nikt nigdy nim nie był, Biedrins rzuca bowiem z linii osobistych ze skutecznością 20 procent. To nie błąd: DWADZIEŚCIA PROCENT W RZUTACH WOLNYCH. I choć osobiste nie są może ostatecznym kryterium oceny zwłaszcza wysokich zawodników, to zbiórki już tak. Andris zalicza w tym roku średnio 4,6 zbiórki na mecz, więc zgodnie z zasadą Charlesa Barkley’a, nie jest nawet połową niskiego skrzydłowego (a jest niby centrem). Także zdobywanie 2,4 punku na mecz chwały nie przynosi, nawet jeśli Łotysz na parkiecie spędza zaledwie 17 minut w każdym spotkaniu.
Najgorszy rezerwowy
Lamar Odom
To, co stało się w tym roku z Odomem, potwierdza mądrość staropolskich powiedzeń, oraz staropolskich cytatów. Niezadowolony z przenosin do Dallas i z jeszcze bardziej niezadowoloną z tego powodu żoną, ubiegłoroczny najlepszy rezerwowy ligi w Dallas umarł niemal tak nagle jak ktoś inny w tym samym miejscu 48 lat wcześniej. Statystki Odoma z tego sezonu przypominają ubiegłoroczne osiągnięcia honorowego patrona tej nagrody, Gilberta Arenasa; Lamar rzuca ze średnią skutecznością na poziomie 36 proc. z gry, 27 za trzy, 58 z rzutów osobistych, a do tego notuje 4,5 zbiórki i niecałe 8 punktów na mecz. Dallas po trudnym początku sezonu jakoś sobie radzą, ale zasługi dwukrotnego mistrza NBA nie ma w tym żadnej. Większym wzmocnieniem drużyny Mavs jest bowiem nie tylko Vince Carter, ale nawet Delonte West. I pomyśleć, że jeszcze rok temu to o Lamarze mówiono, że został okradziony z należnego mu udziału w Meczu Gwiazd. Przy jego obecnej formie bardziej zasadny były udział w najgorszym turnieju w historii Weekendu Gwiazd, niesławnym Shooting Stars. I to w charakterze byłego zawodnika.
Najgorszy obrońca
Steve Blake
O ile śmierć Dereka Fishera jest zrozumiała, bo w tym wieku ludzie po prostu umierają, o tyle w przypadku Steve’a rzecz jest zastanawiająca, bo do niedawna był on w miarę przyzwoitym zawodnikiem, a 32 lata to jeszcze nie tragedia. Tymczasem w tym sezonie Blake nie jest w stanie kryć nikogo: szybcy rozgrywający jak Jeremy Lin czy Steve Nash mijają go łatwiej niż Borys Diaw połyka kolejne hamburgery, a silniejsi, w stylu Derona Williamsa przepychają go jak im się żywnie podoba. Poza Kobe Bryantem Lakersi nie mają żadnego obwodowego obrońcy, który byłby w stanie ustać w sytuacji jeden na jeden, dlatego kolejni rozgrywający notują przeciwko nim rekordowe występy w sezonie. W Play-Offach ta ich słabość będzie wykorzystywana jeszcze brutalniej, można więc oczekwiać, że np. Russell Westbrook bądź Chris Paul przeciwko Lakers pobiją kilka rekordów strzeleckich.
Najmniej wartościowy zawdonik
Carmelo Anthony
Wybór kontrowersyjny, ale tylko na pozór. Anthony należy do ścisłej czołówki gwiazd NBA, miał być liderem Knicks i ich nadzieją na wyczekiwany od niemal 40 lat tytuł mistrzowski. I pewnie udałoby mu się to, gdyby w koszykówkę grano dwoma piłkami. W ten sposób pozostali zawodnicy Knicks mogliby wykonywać ustalone wcześniej zagrywki, grać w obronie, podawać do siebie co najmniej dwa-trzy razy w każdej akcji, a Carmelo mógłby skupić się na tym, co wychodzi mu najlepiej: grze jeden na wszystkich, wszyscy na jednego. O taktyce, która Nowy Jork stosuje gdy Anthony jest na boisku już wspominaliśmy, warto więc tylko dodać, że sam Carmelo w pewnym momencie zrozumiał, iż coś jest nie tak, nie był jednak do końca pewien, czy to jego wina. Po meczu, w którym trafił10 z 30 rzutów z gry zastanawiał się “może za dużo rzucam? Może powodzianinem rzucać mniej? Ale co to za zabawa, rzucać mniej, czy ja jestem Chrisem Boshem?” Efektów, jakie to filozofowanie będzie miało na grę Anthonego nie zdążyliśmy poznać, fakty jednak są takie, że w momencie odniesienia przez niego kontuzji bilans Knicks wynosił 8-15, a teraz 16-16. Należy mieć nadzieję, że Carmelo doda dwa do dwóch i wzorem Kobego zrozumie, że podanie czasem piłki wstydu nie przynosi, a niektórym wyszło to nawet na dobre.