Czyli cotygodniowy przegląd występów naszego jedynego Marcina w NBA. Jedyna taka pariotyczna kolumna na świecie, w internecie i w ogóle… Tylko dla Prawdziwych Polaków Katolików!
W tym tygodniu bywało różnie. W obu spotkaniach z Warriors Gortat nie zanotował oszałamiających statystyk, choć jego obecność na parkiecie jak zwykle była widoczna, szczególnie jeżeli chodzi o zastawianie bronionej deski. Dwukrotnie – raz bardziej, raz mniej – otarł się o double-double, jednak nie pokazał tej energii i hustlingu, za który go tak cenimy. Nie pokazał, bo i nie musiał – Suns spokojnie poradzili sobie ze swoją młodszą siostrą, drużyną z Golden State, która (nawet jeśli) lepsza ofensywnie, to defensywnie kuleje, a podkoszowi Wojownicy to przeciwnicy nie najtrudniejsi. Może dlatego Marcin troszkę przysnął w obronie, nie blokując ani jednego rzutu zarówno w poniedziałek jak i w czwartek.
W piątek sprawy miały się nieco inaczej, ciutkę lepiej. Suns grali wtedy z Jazz, którzy po raz pierwszy od czasu, kiedy żyję na tym świecie grali bez wsparcia Jerry’ego Sloana. Marcin zagrał bardzo solidnie w ataku rzucając 12 punktów i zbierając 10 piłek, z czego 3 z atakowanej tablicy. W obronie natomiast fenomenalnie powstrzymał Ala Jeffersona, który trafił jedynie 2 rzuty z 14 oddanych! Ten mecz był bardziej wyrównany i potrzebne było większe zaangażowanie, niż w poprzednich spotkaniach. Gortat nie zawiódł.
“Niedziela będzie dla nas” – ten refren piosenki Polak musiał powtarzać w myślach jak mantrę przed kolejnym już spotkaniem z Kings w barwach Suns. Tym razem mecz odbył się w Arizonie, a DaMarcus Cousins, który w poprzednim meczu robił z Marcinem co chciał (choć trzeba zaznaczyć, że Gortat jako jedyny stawiał opór, bronił i nawet zaliczył ważny blok na młodym centrze z Sac-town w końcówce, ale w ostatniej akcji dał się nabrać na jego pump-fake), został zawieszony w związku z jego niezadowoleniem z rozgrywania końcowych akcji przez Evansa. Wydawało się, że wszystko pójdzie gładko i tak też wyglądał pierwsza połowa, gdzie Polak raz po raz zawstydzał Jasona Thompsona nie pozwalając mu znaleźć się nawet w okolicy bronionego przez siebie kosza. U skrzydłowego Kings wywołało to frustrację, którą w już pierwszej kwarcie przekuł na dwa głupie faule w ataku walcząc o zbiórki, dzięki czemu Marcin łatwo zdobył 4 punkty z linii rzutów osobistych. W drugiej kwarcie zaczął grać ze Stevem Nashem, co najpierw poskutkowało sprajtem (co ważne, piłka odbiła się od wewnętrznej części obręczy, więc ewidentnie Gortat po prostu chciał za bardzo – reakcja na ten nieudany wsad na zdjęciu powyżej), którym przynajmniej trochę postraszył obronę Królów, a potem już klasycznym, oburęcznym monster-dunkiem. Druga połowa w wykonaniu Polaka wyglądała z grubsza rzecz ujmując podobnie, z zastrzeżeniem, że pozwolił na trochę więcej Samuelowi Dalambertowi. Powtórzył się ZNOWU syndrom czwartej kwarty, który zaważyła na wyniku tego spotkania. Co istotne, w końcówce pudłowali obwodowi, Marcin nie dostawał piłek, nie mógł próbować grać tyłem do kosza. Szkoda, tym bardziej, że tego dnia szło mu bardzo dobrze. Zaliczył 20 punktów, 12 zbiórek i 3 bloki, co jest jego drugim najlepszym meczem w karierze. Jego dyspozycję fajnie określił jeden z komentatorów mówiąc “There’s love [a może Love?] in the air… there’s also Polish Hammer in the air!”.
Co nam mówią występy Polskiego Młota z tego tygodnia? Nie chcę przedwcześnie prorokować, ale wydaje mi się, ze rozjaśniają wątpliwość z zeszłotygodniowego tekstu dotycząca korelacji między dyspozycją Gortata a wynikami zespołu. Jego bardzo dobra gra okazuje się nie być niezbędna, by Suns mogli wygrywać. Alvin Gentry to czuje i dlatego pozwala mu dłużej odpoczywać na ławce, czuje też to pewnie sam zainteresowany oddając trochę mniej rzutów. Zaznaczyć należy, że nawet jeśli gra krócej, nie schodzi poniżej poziomu przyzwoitości oscylując w okolicach double-double. Kiedy natomiast jest potrzeby i trener daje mu szansę – nie zawodzi. Nie zdarzyło mu się nie mieć dwucyfrowych wyników w punktach i zbiórkach grając pół godziny lub dłużej. Dobrze odzwierciedlają to tegotygodniowe średnie osiągi: 11,5 punktu, 10,5 zbiórki i 1,25 bloku w 28,5 minuty, przy skuteczności 56% z gry. W tym tygodniu powinno być ciekawie – we wtorek Gortat musi być gotowy na zemstę Jeffersona, a w czwartek będzie musiał udowodnić Tysonowi Chandlerowi kto tu jest Prawdziwym Katownikiem!
Post Scriptum
Łukasz Cegliński przeprowadził ostatnio bardzo fajny wywiad z Marciem, który polecam uwadze wszystkich Prawdziwych Polaków Katolików. Ciekawszy o tyle, że Gortat zapowiedział w nim bardziej przykładać się do bloków i, jak się okazało, słowa przekuł w czyny!
bjb