We wszechświecie równoległym czyli nagrody, nagrody…
Nagród przyznawanych w NBA za sezon regularny jest bez liku. Wszystkie, mimo że same w sobie umiarkowanie ważne, odzwierciedlają trendy w najlepszej lidze świata oraz dają upust amerykańskiej obsesji związanej ze statystykami. Co prawda osiągi statystyczne to nie jedyne, co jest brane pod uwagę – reszta kryteriów jest zazwyczaj tak mroczna, jak lista zasad przyjmowania do Hall of Fame. Tym niemniej można pokusić się o odwzorowanie tego, kto zostałby laureatem każdej z nagród, gdyby tajemniczy eksperci NBA znali się na tym tak dobrze, jak ta lepsza część Krytyki Koszykarskiej.
MVP
Nie jestem oryginalny. W tym roku nikt nie będzie, jeżeli chodzi o wybór MVP, a jeżeli będzie, to znaczy że nie ma pojęcia za co przyznaje się tę nagrodę, albo myli ją z jakąś inną. Rose nie jest najlepszym koszykarzem na planecie, ale w tym sezonie najlepiej wpasowuje się w wymagane kryteria, wśród których najważniejsze to osiągi indywidualne, bilans drużyny, leadership czyli na ile wyniki drużyny zależą od postawy zawodnika oraz ewentualnie poza-boiskowe aktywności. Dlaczego właśnie rozgrywający Bulls dostanie tę nagrodę mieliście już okazję na łamach Krytyki przeczytać. Teraz odwrócimy kota ogonem tylko po to, by pokazać, że nikt inny na to wyróżnienie aż tak nie zasłużył.
Kontrkandydaci:
Dwight Howard – istne zwierze statystyczne! Połączenie Kevina Love, Zacha Randolpha, Shawna Bradleya, Roberta Burneiki i Jima Carrey’a. Jego dominacji na obu końcach boiska Magic zawdzięczają swój – dość jednak przeciętny – bilans, co pozostaje nie bez wpływu na jego szanse w konkursie. I nawet gdyby słabe osiągi drużyny zrzucić to na karb pokerowej zagrywki transferowej Otisa Smitha, to i tak pozostaje jeden mankament: Superman (jak na Supermana przystało) nie umie rzucać wolnych, przez co jego rola jako go-to-guy’a w końcówkach jest co najmniej wątpliwa. Poza tym lideruje lidze w przewinieniach technicznych. Można byłoby na to przymknąć oko, gdyby nie powód tego rodzaju strat. Nie jest to Kevin Garnett, Stephen Jackson czy choćby Kendick Perkins, których faule techniczne działają per saldo na korzyść drużyny, bo dostają je albo za samo straszonko, albo za przejście od słów do czynów (co w sposób zrozumiały wpływa pozytywnie na morale drużyny, mobilizuje). Dwight łapie je głównie za frustrację.
To jest niesamowite, że LeBron w tym sezonie grając ciut krócej niż w Cavaliers rok temu, ma w sumie takie same statystyki! Ciężko jednak byłoby odebrać najlepszemu koszykarzowi na świecie tytuł najbardziej wartościowego tylko dlatego, że jest gównem. Trudno, znajdziemy inne powody. Heat mają zbyt słaby bilans i są drużyną Wade’a a nie Jamesa. Wystarczy?
Trener roku
Nie jestem oryginalny. W tym roku nikt nie będzie, jeżeli chodzi o wybór najlepszego coacha, a jeżeli będzie, to znaczy że nie ma pojęcia za co przyznaje się tę nagrodę, albo myli ją z jakąś inną. Thibodeau może być najlepszym trenerem w NBA. Może, bo najpierw pod jego dyktando Chicago uzupełniło skład, potem wydobył ze swoich zawodników to, co najlepsze (czyniąc nawet Ashtona Kutchera Kyle’a Korvera jako takim defensorem), robiąc z nich najlepszą drużynę na Wschodzie, która się kulom nie kłania! Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że Tom debiutuje w tym sezonie w roli głównego trenera, a nagrody zazwyczaj przyznawane są świeżym, wyróżniającym się coachom. Bo, że Popovich, Jackson, Karl i Collins potrafią prowadzić swoje drużyny, to wszyscy wiedzą.
Runner-up: Monty Williams/Nate McMillan
Most Improved Player
Russin Westlove. Nie potrafię sobie z tym inaczej poradzić. Love zdecydowanie poprawił statystyki indywidualne (wiadomo – głównie punkty, zbiórki i skuteczność za trzy) a gra przecież razem z Wielką Gwiazdą Draftu 2003, Człowiekiem Balejażem – Darko Milicić’em (który wygląda przy nim jak Muggsy Bouges przy Manute Bolu). I choć z jednej strony potrafi zebrać +10 zbiórek w ataku przeciwko każdej drużynie, to z drugiej strony sam gra w ekipie co najmniej… ekhm… przeciętnej. Nazywam to “efekt Blatche’a”, który opiera się na mirażu jakoby zawodnik był świetny, podczas gdy na to, jak go postrzegamy na wpływ słaba postawa całej drużyny. Cóż, niełatwo jest być prorokiem we własny kraju.
Wystarczy spojrzeć na Mike’a Beasley’a, któremu po opuszczeniu Miami, gdzie skład był playoffowy, zdarzało się solidnie katować. Kolejny odrzut z Heat – Dorell Wright – a zarazem mocna kandydatura do nagrody MIP, gra niemalże dwa razy dłużej w każdym meczu, niż statystycznie wypadało to w poprzednim sezonie, podczas gdy skuteczność zarówno rzutów z gry, trójek, jak i osobistych mu zmalała! Podobnie Love, choć talent ma bez precedensu, to postęp zawdzięcza między innymi po prostu wydłużeniu czasu spędzanego na parkiecie. Wiem, że wyróżnienie przypadnie w udziale Kevinowi, ale jak dla mnie zwycięzcą powinien być jego klubowy kolega z czasów uczelnianych. Russell Westbrook, bo oczywiście o nim mowa, znajduje się na boisku tyle samo czasu, co w sezonie ubiegłym a osiąga ponad 5,5 punktu na mecz więcej. Nie dość, że poprawił się pod względem każdego możliwego wskaźnika statystycznego, to dodatkowo jest zarazem głową, sercem i drugą strzelbą Thunder – drużyny o wysokich ambicjach, która może komuś sprawić niespodziankę – gotowy by zastąpić Duranta kiedy tylko trzeba.
Krisa Humphriesa nie biorę pod uwagę, bo ma sztucznie stymulowane lidibo motywację.
Runner-up: Marcin Gortat
Najlepszy rezerwowy
Tutaj piłka jest krótka: jeżeli tylko liczba meczów, w których Lamar wychodził z ławki będzie wystarczająca, to on zgarnie trofeum – bez dwóch zdań and that’s all she wrote! Ta pazerna na pierścienie bestia to – najogólniej rzecz ujmując – All Star w roli rezerwowego. Niewiele klubów może pozwolić sobie na taki luksus. Jeżeli jednak okaże się, że Odom się nie łapie, to nagroda powinna pójść w ręce Glena Davisa. W tym przypadku z kolei niewiele ludzi na świecie może pozwalać sobie na jedzenie tylu słodyczy i junkfoodów i byciu zarazem wyróżniającym się sportowcem, nie będąc sumitą lub Tomaszem Majewskim (choć ten akurat woli piwko).
Runner-up: Marcin Gortat/Lou Williams
Najlepszy obrońca
Za zbióry (nie “zbiórki” lecz “zbióry”!), bloki oraz fakt, że nie tylko Earl Boykins zastanowi się dwukrotnie nim wejdzie w pomalowaną cześć parkietu Amway Center. Nie mam więcej pytań!
Runner-up: zdrowy Rajon Rondo/Javale McGee
Debiutant roku
“Is it even a question?…”. Gdyby ten chłopak dostawał centa za każde plakatowanie, mógłby na własny koszt odbudować zniszczenia w Japonii albo w ogóle wykupić całe zło, które jest na tym świecie… i jeszcze by mu zostało “na popcorn i jakieś wafelki”! To jest dopiero jego oszukany pierwszy rok – wyobraźcie sobie co będzie, kiedy ten “dzieciak” nauczy się grać!
Runner-up: DeMarcus Cousins
bjb